Spektakl, który nie powstał - recenzja
2022-03-09 10:59:53 | WrocławRobić sztukę nie jest łatwo. Mówić o niej - jeszcze trudniej. Jednak najwięcej kłopotów sprawiać może proces twórczy, zindywidualizowany schemat
postępowań, który każdy artysta kreuje sam dla siebie. To dopiero jest wyzwanie,
zwłaszcza, kiedy chce się zaprezentować to szerszej publiczności. Pojawia się
masa pytań, a wśród nich to jedno, wybijające się na szczyt: czy ktoś to w ogóle
zrozumie? Iwona Konecka we współpracy z Agatą Kędzią i Julią Niedziejko, odsłaniają
przed widzami swoje obawy związane z budowaniem spektaklu, a wszystko to dzieje
się w Instytucie im. Jerzego Grotowskiego w widowisku pt. „Spektakl, który nie
powstał”. Premiera miała miejsce 8 marca 2022 roku. Jak oceniamy to przedstawienie?
Najtrudniej jest zacząć
Godzinne widowisko przynosi wiele refleksji. Zaczyna się bardzo niewinnie, wręcz w niektórych momentach po prostu nudno. Przedłuża się ta wymowna cisza, czynności powtarzane są zbyt dobrze, jakby wyuczone na pamięć nie mogły znaleźć swojej naturalnej warstwy. Ale to tylko początek, który rozwinie się w piękny kwiat, a widza pozostawi z pytaniami różnego gatunku. I dobrze, bo tak powinien działać teatr, działać tak, by zaduma została tuż po obejrzeniu, ale i niedosyt. Reżyserka, Iwona Konecka wraz z Agatą Kędzią i Julią Niedziejko zadbały o utrzymanie jednolitej atmosfery, przełamywanej upadkiem i wzlotem bohaterek.
Najtrudniej jest zacząć – rozmowę, sprzątanie, bieganie i dbanie o siebie. To są te małe wyzwania, które budują cały dzień, a wraz z odpowiednio dobrymi słowami motywacyjnymi doprowadzają do osiągnięcia zamierzonego celu. Inaczej trochę jest z tą sztuką, z teatrem i spektaklem. Kobiety wskazały tutaj wyraźnie swoje obawy, wypowiadając je odważnie na głos: co jeśli się nie spodoba, ktoś nie zrozumie, ktoś poczuje się zażenowany, ktoś powie, że to już było i w ogóle to po co o tym znowu mówić? Strach ten towarzyszy zawsze, nieważne ile masz doświadczenia, ile czasu pracujesz i działasz w jednym miejscu, małoistotna jest również liczba twoich znajomych, którzy przecież zawsze cię wesprą. Wszystko wydaje się być tak trudne, a jednak udaje się tworzyć rzeczy naprawdę dobre. W przypadku tego trio zadanie zostało spełnione, więc można odetchnąć z ulgą i kolejną satysfakcją.
Metafory
To, co należałoby podkreślić jako duży atut performansu, to minimalizm sceniczny, ujawniający się w scenografii i w wykorzystanych środkach przekazu informacji. W ten sposób widz skupia się na słowie, którego nie jest wcale aż tak dużo, na emocjach i gestach. Można wtedy więcej wyłapać, przekładając te napływające myśli w konkretne wnioski. Każdy widoczny element na scenie został wykorzystany i ograny. Szczególnie warta uwagi jest scena końcowa, kiedy bohaterki siedzą w metalowej wanience, napełnionej lodem, który wcześniej skutecznie został rozdrobniony na kawałki w akcie spontanicznego przypływu energii i szału. To ten moment, w którym wszystkie frustracje, lęki, ataki paniki i niepokój opadają i z czystą głową można usiąść i porozmawiać o tym, co się tak właściwie dzieje. Ten lód i zimna kąpiel w nim jest niesamowicie wymowna, a tak prosta w wykonaniu.
Dobrze budowane jest napięcie, które stopniowo wzrasta, by zaraz lekko opaść. To niekończąca się sinusoida, towarzysząca w procesie twórczym. Tak jak zostało to wypowiedziane przez aktorki odnośnie tworzenia: najpierw jest pomysł, jest super, a potem coś dzieje, pojawiają się wątpliwości i nic nie jest wiadome. Właśnie etapy zostały ukazane w widowisku, które słusznie nazwano projektem badawczym. To, co przeszkadzało w trwałym pozostaniu w emocjach, to przerywniki i przejścia do innej sceny. Pojawiający się tytuł spektaklu, zejście ze światła i szybko poruszające się postacie chcące zdążyć ustawić się na swoich pozycjach, mogły wywołać wybudzenie się widza z transu, a przez to spowodować chwilową utratę skupienia.
Ten spektakl, bo w sumie też nim był, budzi wiele pytań, niedopowiedzianych zdań i emocji, które wręcz buzują tuż po jego zakończeniu. Świetna muzyka, za którą odpowiada Łukasz Łanecki, jest idealnym wypełnieniem fabuły. Rytmiczna, energiczna i wprowadzająca dynamikę w historii. Bardzo dobrze wykorzystane światła, które nie tylko służyły do zwykłego oświetlenia aktorek, ale były elementem scenografii. Reżyserką światła jest Alicja Brudło, której udało się wyczarować znacznie więcej. Julia i Agata mają w sobie niezwykłą charyzmę, która sprawdziła się w tego rodzaju widowisku. Zaprosiły widzów do swojej głowy i niegrzecznie pozostawiły samych z ich myślami. Ale w tym przypadku to bardzo dobrze – bo co to za spektakl, który znika tuż po opuszczeniu sali?
Klaudia Kowalik
fot. Justyna Żądło