"Powrót do domu" – dramat pełnokrwisty
2008-11-03 09:15:22 | WrocławW październiku na deskach Wrocławskiego Teatru Współczesnego ponownie można było zobaczyć „Powrót do domu" w reżyserii Artura Urbańskiego. Spektakl miał swoją premierę 9 maja, a oparty jest na dramacie Brytyjczyka Harolda Pintera, laureata Literackiej Nagrody Nobla z 2005 roku.
Pod jednym dachem ze zgorzkniałym ojcem (Kuźniar) i wujem - taksówkarzem z powołania (Górski) mieszkają niezbyt rozgarnięci bracia: Joey (Kocot) i Lenny (Łukaszczyk). Codzienną rutynę składającą się głównie ze wzajemnych uszczypliwości i bezczelnych docinków przerywanych prostackim, charkliwym rechotem Joey'a przerywa nieoczekiwany przyjazd najstarszego syna, Teddy'ego (Tomaszewski), ze swoją żoną (Kościelniak). Niespodziance związanej z pojawieniem się jedynego członka rodziny, który zdołał wybić się i osiągnąć życiowy sukces, towarzyszy seksualne zainteresowanie domowników - a zwłaszcza Lenny'ego - jego atrakcyjną partnerką, Ruth, świadomie podsycane przez nią samą. Zagęszczające się relacje między bohaterami zmierzają do nieoczekiwanego finału.
Widzieliście kiedyś skecz Monty Pythona, w którym mąż z żoną, kusząco odzianą blond-kokietką, przychodzi do poradni? Podczas gdy on zwierza się lekarzowi, ten już radośnie baraszkuje z jego żoną za parawanem.
Nie chcę sięgać po łatwe i upraszczające porównania, faktem jest jednak, że coś z absurdu skeczu w sztuce Pintera tkwi. Mówi się, że Brytyjczyk uprawia „teatr realnego absurdu", i świetnie to określenie pasuje do spektaklu Urbańskiego, chociaż na pierwszy rzut oka bardzo może ono przypominać „Na wsi" na podstawie Martina Crimpa. Oba to adaptacje sztuk współczesnych brytyjskich dramaturgów; w obu, w kameralnej scenerii Sceny na Strychu, rozgrywa się obyczajowy dramat z udziałem kilkorga osób (notabene - także londyńczyków), których pokrewieństwo czy małżeńska bliskość okazują się jedynie grą pozorów pod nieoczekiwanym wpływem czynnika zewnętrznego. Z owej konfrontacji „Powrót do domu" wychodzi jednak zdecydowanie zwycięsko: z międzyludzkich stosunków udaje mu się wydobyć drażniące, tkwiące gdzieś w głębi człowieka subtelności, kuriozalne zadry codziennej rutyny i mniej lub bardziej zamaskowane popędy - a robi to, unikając banału i jednoznaczności, zostawiając widza z prawdziwą mieszaniną uczuć.
Intymna sytuacja dramatu, w którym muzyka właściwie nie istnieje, a jedyną scenografię stanowi zwyczajne domowe wnętrze, stwarza ogromne możliwości aktorskiego popisu. Spektaklu nie byłoby przede wszystkim bez uwodzicielskiej Renaty Kościelniak, której ekspansywna kobiecość nie pozwala jej przepaść w zdecydowanie zmaskulinizowanym towarzystwie, i Macieja Tomaszewskiego, którego gra aktorska jak zwykle zdaje się wymykać jednoznacznemu opisowi.
Tautologią niemal byłoby już mówić o „Tomaszewskim majestatycznym", cóż jednak, skoro to właśnie określenie nieuchronnie ciśnie się na usta. Jest on w jakiś sposób „ojcowski" wobec całej reszty aktorów na scenie, górujący ponad nimi (co jest niemałym osiągnięciem w stosunku do Zdzisława Kuźniara!...) i triumfujący nawet w momencie upokorzenia. Jest równoległym z postacią Ruth katalizatorem wydarzeń, świetnym zwłaszcza w żywych i magnetyzujących dialogach między parą małżonków.
W „Powrocie do domu" Tomaszewski ujawnia swoje kameralne oblicze - bodaj zresztą najciekawsze, bo niezobowiązane do kreowania większych jeszcze pokładów majestatu; dalekie od magicznej aury z „Orkiestry Titanic" czy niezapomnianej szarży „Zwycięstwa". Zwykłe-niezwykłe oblicze aktora, całkowicie skoncentrowane na grze, stanowi świetne odbicie kondycji współczesnego mężczyzny. Z jego postaci wyłania się złowieszczo mąż owładnięty chęcią posiadania i zniewolenia kobiety, a chwilę potem - mężczyzna przez kobietę zniewolony, zbudowany jakby z zupełnie innej materii; przy fizycznym rozpasaniu Ruth - skostniały, biedny i bezradny; na koniec zaś - patrzący na sytuację z zewnątrz: i cyniczny już, i z lekka szalony. Tomaszewski oddaje te złożone i zmienne stany osobowości całą swoją fizycznością i unikalną barwą głosu (a grzechem byłoby nie wspomnieć, że również takimi znaczącymi drobiazgami, jak klimatyczne kółka z papierosowego dymu... ), a czyni to, zdawałoby się, bez najmniejszego wysiłku i aktorskiego wymuszenia. Wraz z Kościelniak para buduje atmosferę dramatu, czyniąc z niego nie tyle rozgrywkę damsko-męską (jakże trywialnie to brzmi w obliczu dzisiejszego zmasowanego ataku romantycznych komedii), co opowieść o zmiennej dominacji pierwiastków męskiego i żeńskiego, które są jakimś na wskroś naturalnym żywiołem, jedynie przysłanianym przez społeczne role; a także - o winie, która leży gdzieś pomiędzy nimi dwoma.
„Powrót do domu" ożywia zatem skostniałe nieco pojęcie „dramatu obyczajowego". Urbański umiejętnie kreśli swoje postaci, czyniąc je niebanalnymi i pełnymi znaczeń; a świetna, wymowna gra aktorska wręcz przyzywa widza do pierwszego rzędu. Szczerze polecam.
Anna Garczyńska
(anna.garczynska@dlastudenta.pl)