Moskwin - recenzja spektaklu
2018-10-08 11:08:23 | WrocławAnatolij Moskwin stał się bohaterem nowego spektaklu dla dorosłych, w ofercie Wrocławskiego Teatru Lalek. Premiera przedstawienia "Moskwin" odbyła się 5 października 2018, a widownia miała okazję poznać interpretację niezwykłej historii Rosjanina, który w mieszkaniu przetrzymywał dziesiątki szkieletów dzieci, wykopanych na cmentarzu. Te służyły mu za towarzystwo, jakiego nie był w stanie zapewnić sobie na inne, normalne sposoby.
Tak rysuje się wstęp do tego co zobaczymy na scenie. "Moskwin" to przedstawienie, które w bardzo zajmujący i jednocześnie delikatny sposób porusza wyjątkowo trudny temat, w dodatku inspirowany historią człowieka, którego jedni nazywają samotnym geniuszem, a inni chorym zwyrodnialcem.
Na scenie króluje on - Tomasz Maśląkowski, aktor wcielający się w postać Moskwina. W swej bezsprzecznie – kapitalnej kreacji, prezentuje nam fragmenty z życia człowieka, otoczonego lalkami, które tak doskonale sprawdzają się tu jako szkielety, ubrane na podobieństwo dzieci. Takie wykorzystanie lalek mogło przytrafić się tylko w spektaklu dla dorosłych, a widownia w wieku 18+ z pokazu wyjdzie pełna niezwykłych doświadczeń.
Spektakl podzielono na dwie części. Przez 2/3 czasu obserwujemy codzienna krzątaninę bohatera. Mieszkanie odwzorowano na kształt tego, które można zobaczyć na zdjęciach i filmach z prawdziwego lokalu aresztowanego Moskwina. Wszędzie pełno jest zwyczajnych przedmiotów, wiele książek i (co robi wrażenie) działające sprzęty, typu telewizor, radio, zlew czy kuchenka, z których bohater korzysta w czasie spektaklu. Są też lalki, z którymi Moskwin wchodzi w najróżniejsze interakcje – od wspólnego śniadania, przez kąpiel i zabawę, aż po lekcję języków i wieczorny teatr cieni.
Jest też drugie oblicze bohatera, w mocnej scenie, podczas której zwiedza on cmentarz, wykopuje ludzkie szczątki, by ostatecznie spędzić tam noc. To także jeden z kilku momentów interakcji aktora z widownią. Natomiast, jeśli chodzi o końcowe 1/3 czasu spektaklu, to na scenie nie widzimy już poprzedniej scenografii, a Moskwin odprawia jeden z rytuałów, którymi tak bardzo zawsze się interesował.
Wróćmy jeszcze do widowni, bowiem to jak ją zorganizowano jest zarówno sporą zaletą, jak też największą wadą spektaklu. Widzowie przed startem przedstawienia dostają informację, że można swobodnie przemieszczać się wokół sceny, a miejsc siedzących jest tak mało, że zaleca się rotacyjne ich potraktowanie. Nieprzyzwyczajona do takiego zabiegu widownia, nie chcąc przeszkadzać aktorowi, przez cały czas stoi pod ścianą, a raz zajęte krzesła raczej nie zmieniają właścicieli. Efektem tego jest oglądanie 90-minutowego spektaklu na stojąco przez 80% osób.
Na szczęście, ta zdecydowanie nieprzemyślana decyzja o rozmieszczeniu widzów, ma też swoje plusy. Widz ma okazję z bliska przyjrzeć się scenografii z każdej strony, a także, co jest już totalną rzadkością, obserwować innych widzów – ich reakcje, zachowanie i odbiór tego, co na scenie robi nasz główny bohater. Taki rodzaj wizji lokalnej może być doceniony przez widzów, którym nie przeszkadza brak odpowiedniej ilości krzeseł. Zatem jeśli tylko zaakceptujecie tę koncepcję realizacyjną, to absolutnie wybierzcie się na "Moskwina", bo jest to wartościowe i niecodzienne przeżycie.
Michał Derkacz
fot. Krzysztof Zatycki