Pogłosy - recenzja spektaklu
2020-03-11 10:54:24 | WrocławNiebanalność - to jedno słowo łączy w sobie wszystkie aspekty spektaklu „Pogłosy” w inscenizacji Marka Fiodora i Tomasza Hynka. Sztukę możemy zobaczyć na deskach Wrocławskiego Teatru Współczesnego już od 6 marca 2020. Czy historia, w której zwykłe, potoczne słowa grają główne role ma rację bytu? Odpowiadamy recenzji.
Sztuka o mocy słów
„Pogłosy” to debiutanckie dzieło świetnie zapowiadającego się twórcy Wita Szostaka. „Mózgiem” całej historii jest mężczyzna, we wspomnieniach szukający ukojenia po stracie żony. Wspomnienia natomiast są budowane przez pojedyncze słowa, które wdzierają się do jego myśli po to, by następnie budzić się do życia poprzez przepisywanie ich na karty... komputera. Przedostają się do świata mężczyzny mimowolnie i mimowolnie się rozrastają, tworząc sensy. Tym samym pozwalają widzowi bardzo pozornie poznać historię głównego bohatera. Początkowo wyrazy wychodzą pojedynczo. Aktorzy wyrzucają je z siebie i na ich podstawie prowadzą rozmowę. Nie używają przy tym sensownej składni. Są generowane z biegiem pisanego przez mężczyznę tekstu, jakby wyciągane z kontekstu, w którym zostały stworzone. Ten zabieg w genialny sposób przestawiał nam, widzom jak wielką wartość niesie za sobą każde z nich. To one wywoływały kolejne myśli mężczyzny, tworzyły w jego głowie związki przyczynowo – skutkowe i pozwalały na wywoływanie kolejnych, bolesnych wspomnień. Były próbą odpowiedzi na pytania o życie i o śmierć. O sens ludzkiego bytu, który jest przecież tak kruchy.
Wielki bałagan na scenie
Cały spektakl był swoistą grą słów. Nie można przy tym użyć jednak określenia „zabawa słowami”, choć pozornie była prowadzona. Aktorzy jednak, nie tyle bawili się nimi, ile pokazywali jak wielką wartość ma w sobie wypowiedziane przez człowieka słowo. Każde jedno wywoływało w głowie mężczyzny myśli o minionych momentach życia oraz różne emocje, które wpływały na jego trzeźwe myślenie. Spotykamy się tutaj z sytuacją niezwykle trudną a jednocześnie na pewno bliską każdemu z nas. Utrata ukochanej osoby, to moment, w którym ludzie niezwykle intensywnie szukają jej przyczyny. Zmagają się z samymi sobą, myślą o wiele więcej i intensywniej niż normalnie, szukają odpowiedzi. Sztuka genialnie oddaje nieporządek, który wtedy w nas panuje. W pewnym momencie przychodzi konsternacja co w ogóle dzieje się na scenie. Nie wiemy już o czym tak naprawdę jest ta historia, co chce przekazać i kiedy się w niej zgubiliśmy. Ten wielki bałagan budowany przez aktorów jest metaforą ludzkiego umysłu, który zostaje owładnięty impulsami wywołanymi przez pojedyncze słowa. Impulsami, które połączone w różny sposób i przez różne emocje budują inne znaczenia. Nie zawsze te, które mamy na myśli i nie zawsze te, które chcielibyśmy kiedykolwiek usłyszeć.
Budowanie nastroju było w tym spektaklu bardzo istotne. Sama scena przypominała wielki oświetlony laptop. W jego centrum znajdował się człowiek. Zgodnie z tym, co na nim pisał, słowa uwalniały się z ekranu i stawały żywymi istotami. Kłóciły się ze sobą, wykluczały, dbały o siebie i cieszyły swoją obecnością. Były jak nieujarzmiony, żywy organizm. Tajemniczy nastrój świetnie oddawał ciemne zakątki ludzkiego umysłu. Te zakątki, do których niekoniecznie chcemy docierać. Muzyka była mroczna, momentami psychodeliczna a śpiewana przez aktorów pieśń łączyła elementy łemkowskiego folku z elektorniką i pozorną improwizacją. Była jak podróż od korzeni do współczesności. Genialny zabieg, choć nieco przerażał.
Przerost treści nad formą
„Pogłosy” to sztuka na pewno trudna. Porusza temat, który my, ludzie nie do końca potrafimy zrozumieć i, co gorsza, nie do końca jesteśmy w stanie zauważyć. Dociera do najgłębszych zakątków naszych myśli, przez co może stać się dla widza bardzo intensywna i niekomfortowa. Mimo to warto go zobaczyć, bo pomysł na spektakl jest naprawdę dobry. Choć odnieśliśmy wyrażenie, że tekst, na podstawie którego cała historia powstała, trochę skradł całe przedstawienie. Bo w gruncie rzeczy wizualnie było ono nie tyle skromne, co minimalistyczne. Jednakowe stroje, ta sama przestrzeń, wciąż te same słowa… Zakończenie jednak buduje klamrę, która przekazuje nam o co tak naprawdę chodzi. Kto stworzył bałagan i czy mieliśmy z tym coś wspólnego? Warto się przekonać.
Gabriela Biega
fot. Natalia Kabanow