Mistrz i błazenada
2007-08-23 09:42:11 | WrocławWrocław jest miastem, w którym funkcjonuje wiele grup teatralnych, mniej i bardziej profesjonalnych. Jedną z takich grup jest Teatr Korba, będący emanacją młodzieńczych pasji kilku zapaleńców kochających teatr. Ich najnowszym dziełem jest „Ex Voto" powstałe we współpracy z włoskim Cooperativa Theatralia. Zamiast miłości do teatru zobaczyłem popełniany na nim gwałt.
„Ex Voto" jest wynikiem dwutygodniowych warsztatów jakie Teatr Korba odbył we włoskim Livorno. Wcześniej w Polsce zapadła decyzja o realizacji i wystawieniu przedstawienia wraz z kolegami z Italii. Reżyserii podjęli się Pietro Cennamo i Tomasz Rytwiński. Sztuka ma przypomnieć współczesnym widzom średniowieczne miracle, czyli opowieści o cudach, jakich rzekomo mieli dokonać święci czy błogosławieni.
Przedstawienie opisuje historię grupy pielgrzymów, zmierzających do maryjnego sanktuarium, by złożyć wota dziękczynne za łaski im udzielone. Tradycja nakazuje, by rzeczone wota miały postać obrazów. Czwórka podróżników udaje się więc do Mistrza Gaudentia, uznanego malarza, która zgadza się im pomóc. Każde z nich ma tylko opowiedzieć mu swoje przeżycia, które artysta przeleje na płótno. Widzimy więc historię ataku Saracenów na pewną wioskę, z którego obronną ręką wyszła tylko rodzina jednego z bohaterów. Następnie opowieść o cudownym ocaleniu z katastrofy statku i na koniec znowu cudowne ocalenie, ale tym razem niemowlęcia, które wypadło z okna, ale przeżyło, gdyż spadło na stertę obornika, który zrządzeniem losu wysypał się pod oknami. Jedni powiedzą cud, inni przypadek, zbieg okoliczności.
Tak naprawdę, w moim przekonaniu, jest to historia Anny, artystki , która uwielbia malować. Jednak średniowieczne kobiety nie mogły parać się sztuką. Dołącza więc do pozostałej trójki i razem z nimi zmierza do sanktuarium, by tam zostać czeladnikiem Gaudentia. Malarz i tej prośbie czyni zadość , ale nie dlatego że Anna ma talent, ale dlatego, że sam Gaudentio okazuje się być w rzeczywistości Galateą.
Niestety spektakl należy zaliczyć do słabych, żeby nie powiedzieć miernych. Akcja się ślimaczy, pełna jest dłużyzn i niepotrzebnych pauz. Przerywana jest co prawda dziękczynnymi pieśniami, ale niestety wykonywanymi przez aktorów nieudolnie. . Aktorstwo jako takie również nie było powalające. Odniosłem wrażenie, że Bartosz Kościelniak pajacował ciągle na scenie, co przez pierwszych pięć minut może było zabawne, z czasem stało się nużące. Michał Kordy próbował chyba grać Hamleta, jego wybujały emocjonalizm był śmieszny, a ponadto zamiast wypowiadać kwestie, wykrzykiwał je do publiczności. Marta Ormaniec grała nieźle, ale często przyjmowała karykaturalne, śmieszne pozy, Katarzyna Kotula zaś była nijaka. Zuzanna Mikołajczyk jako Gaudentio była najlepsza, dostrzegalnym było jej zaangażowanie, czasami aż za bardzo, ale to nie zaciera dobrego wrażenia, jakie na mnie zrobiła.
Mogło to być dobre, ludyczne, może nawet nieco przaśne w wyrazie przedstawienie, mówiące o trudnych i często dzisiaj wciąż aktualnych problemach - nierówności płci i dyskryminacji. Sądzę jednak, że przede wszystkim to opowieść o realizacji marzeń. Niestety groteskowa i często przerysowana gra aktorów, ich widoczne niedostatki warsztatowe i błaznowanie na scenie zniszczyły przekaz. Na plus trzeba zaliczyć muzykę autorstwa Roberto Sbolci. I tak z dobrze zapowiadającego się spektaklu wyszedł knot, a przed „aktorami" Teatru Korba jeszcze wiele lat pracy.
Piotr Schmidt
(piotr.schmidt@dlastudenta.pl)