Wyższość książki drukowanej nad elektroniczną
2005-05-15 00:00:00 | WrocławKsiążki elektroniczne, czyli eBooki stają się z roku na rok coraz bardziej popularne. Zwolennicy eKsiążek wychwalają łatwość w nawigacji, możliwość dostosowania wielkości czcionki do potrzeb czytającego czy oszczędność (koszt wyprodukowania, a co za tym idzie również zakupu, eBooka jest znacznie niższy od tradycyjnej książki, a przy tym nie zużywa się ani jednego arkusza papieru).
Trudno nie zgodzić się z powyższymi argumentami. Sama z chęcią korzystam z eKsiążek, choć, przyznam szczerze, nie bez oporów.
Przed
piętnastym wiekiem książka stanowiła towar luksusowy, na który mogli
sobie pozwolić jedynie nielicznych. Posiadanie woluminów było w dobrym
tonie i świadczyło o bogactwie właściciela. Wynalezienie druku
upowszechniło książkę i znacznie zmniejszyło jej cenę.
Dziś
trudno nam sobie wyobrazić świat bez tomów i tomików zalegających w
bibliotekach, księgarniach czy na domowych półkach. Perspektywa
całkowitego wyparcia tradycyjnej książki przez jej elektroniczną wersję
wydaje się wciąż jeszcze odległą, choć już nie niemożliwą przyszłością.
Oczywiście
długa historia książki drukowanej to nie wszystko. Dla mnie, jak i dla
każdego bibliofila, czytanie nie ogranicza się jedynie do przybiegania
wzrokiem po wydrukowanym tekście. Ważna jest także sama książka, jej
okładka, ilustracje czy rodzaj użytego papieru. Inaczej wydawano książki
przed wojną, inaczej w latach 60. ubiegłego wieku, a inaczej dziś.
Wszystkie te czynniki decydują o tym, jak czyta nam się daną książkę.
Znacznie
przyjemniej wziąć w ręce tomik poetycki wydrukowany na grubym, kredowym
papierze niż ten sam tekst wydrukowany byle jak i na byle czym. Nie
śmiem oczywiście twierdzić, że elegancki papier i estetyczny druk są
ważniejsze od treści książki, w końcu nie szata zdobi człowieka czy
książkę okładka. Niemniej jednak może nam ona nieco umilić godziny bądź
dni spędzone nad tekstem.
Moją ulubioną odmianą książki
drukowanej jest oczywiście książka biblioteczna, a szczególnie tzw.
„książka po przejściach”. Wypożyczając egzemplarz z bibliotecznych
zbiorów, nie mamy pewności, co znajdzie się między jego kartkami: stary
bilet kolejowy, kawałek tasiemki czy papierek udający zakładkę. W wielu
przypadkach nie mniej interesujące od treści dzieła są podkreślenia w
tekście, które sygnalizują nam fragmenty szczególnie istotne dla kogoś,
kto przed nami sięgnął po ten tom. Niewątpliwą atrakcją, zwłaszcza w
przypadku nudnych i długich książek, są zamieszczone na marginesach
komentarze i „artystyczne dokonania” czytelników.
Czytając
książki z biblioteki, można odkryć interesującą prawidłowość: Im
nudniejsza lub trudniejsza lektura tym więcej komentarzy i objaśnień
wypełnia wąskie marginesy. Zdarza się również, że wcześniejsi czytelnicy
z bliżej niewyjaśnionych powodów pozbawili książkę kilku kartek. Ten
potworny i mało przyjemny dla kolejnych czytelników proceder pozwala
wszakże rozwinąć żagle naszej wyobraźni. Brakujący fragment możemy
zawsze uzupełnić wedle własnej woli i upodobań (o ile nie jest to część
rozprawy naukowej lub podręcznika akademickiego, gdyż w tych
szczególnych wypadkach intuicja może okazać się zwodnicza).
Z
powyższego artykułu płynie jeden wniosek: nawet najlepsza książka
elektroniczna nie dostarczy nam tylu wrażeń, co jej drukowany
odpowiednik… przynajmniej na razie.
fot.pixabay.com