Rekiny sceny w nowym świetle
2005-03-11 00:00:00 | WrocławPoniedziałkowy koncert (7.03.2005) Myslovitz wbrew pozorom nie spowodował maksymalnego ścisku na sali. Spokojnie dało się wbić pod scenę czy nagle usiąść na podłodze. Być może było to spowodowane dość wysoką ceną biletów (27 zł.), a jak wiadomo cena w życiu studenta odgrywa znaczącą rolę. Jako support wystąpiła wrocławska formacja Lili Marlene. Wielbicielom ostrego brytyjskiego brzmienia z pewnością się podobało, a pozostali sącząc piwo czekali na gwiazdę wieczoru.
Jak zwykle nie zawiedli fani, jednak początkowo zbyt duży szał nie ogarniał zgromadzonych. Tym razem zespół postawił na bardziej instrumentalne brzmienie, prezentując swoją najnowszą płytę „Skalary, mieczyki i neonki”. Przez pierwszą godzinę koncertu praktycznie rzadko mogliśmy usłyszeć psychodeliczny głos Artura Rojka. Za to można było poddać się fali improwizowanych dźwięków imitujących głosy natury z nutą orientalizmu (czyt. ćwirki, plumki i te sprawy). Z tyłu sceny pływali tytułowi „bohaterzy i bohaterki” ostatniego albumu – wielki telebim zamienił się w ogromne akwarium pełne rybek, początkowo czarno-białych „rentgenów”, które z czasem łapały kolor. Uwagę przykuwało również światło – odegrało znaczącą rolę w tym przedstawieniu. Piękne to było, niezaprzeczalnie.
Co poniektórzy, zbytnio niewtajemniczeni w twórczość zespołu, zaczynali się lekko nudzić i sprawiali wrażenie nieco usypiających. Inni wpadali w trans, zachwyceni oryginalnością, różnością, innością tego koncertu w porównaniu z poprzednimi. Bezruch przerwały dopiero pierwsze dźwięki utworu „Noc” z albumu „Miłość w czasach popkultury”. A kolejne utwory spowodowały zwiększenie entuzjazmu. Szkoda, że dopiero przy końcu. Ze starszych utworów niesamowite wrażenie wywarło przejmujące wykonanie kawałka „Myszy i ludzie”. Muzycy postarali się tylko o jeden bis, obiecując następne odwiedziny naszego miasta przy okazji kolejnej płyty. Rojek zakończył lakonicznym stwierdzeniem, że było mu miło, ale według nas nie wyglądało na to, że było mu szczególnie miło, dialogów z publicznością praktycznie w ogóle nie było. No, ale trudno…
Mimo kontrowersyjnej zmiany stylu
koncertowania, prawdziwi fani nie zawiedli się, zobaczyli „nowe”
Myslovitz, całkiem ciekawe, aczkolwiek ci, którzy spodziewali się
wielkich hiciorów, mogli wyjść z imprezy z pewnym niedosytem.
Nienasyconym pozostało ściskanie się w „kolejkopodobnym” tłumie pod
szatnią. Też było fajnie.
Polecamy obejrzec fotogalerie https://www.dlastudenta.pl/lokale/index.php?act=show_impreza&idi=1450