Po zamachach w Londynie
2005-07-08 00:00:00 | WrocławPo zamachach w Londynie - prasa światowa
New York Times, Problem muzułmanów, Thomas Friedman, Gdy podłożone przez dżihadystów bomby wybuchają w Rijadzie, to jest to dla nas problem wewnątrzmuzułmański. Niech się nim zajmie policja w Arabii Saudyjskiej. Ale gdy zamachy w stylu al Kaidy przeprowadzane są w londyńskim metrze, to mamy problem cywilizacyjny. Wówczas każdy muzułmanin żyjący w zachodnich społeczeństwach nagle staje się podejrzany, widzimy w nim chodzącą bombę. A gdy takie poczucie narasta, oznacza to, że rządy państw zachodnich będą się jeszcze ostrzej rozprawiały ze swoimi muzułmańskimi mniejszościami. To oczywiście budzie głębokie zaniepokojenie. Im bardziej zachodnie społeczeństwa patrzą na swoich muzułmanów z podejrzliwością, tym większe napięcia to powoduje, i tym bardziej młodzi muzułmanie w tych krajach się alienują. Dokładnie o tym marzył Osama ben Laden: wykopać przepaść między światem islamskim i globalizującym się Zachodem. A więc dziś jesteśmy w kluczowym momencie. Musimy zrobić wszystko, by ograniczyć negatywne skutki ostatnich zamachów. To nie będzie jednak łatwe. Dlaczego? Ponieważ tym razem, inaczej niż po 11 września, nie ma oczywistych, łatwych do trafienia celów dla naszego ataku odwetowego. W Afganistanie nie ma już wielkich obozów i baz terrorystów, które moglibyśmy zasypać pociskami. Zagrożenie ze strony al Kaidy rozdrobniło się, podzieliło. Nie jest już wertykalne, nie ma celu, który możemy walnąć w mordę. Jest horyzontalne, płaskie, używające internetu i małych komórek. Ponieważ nie ma oczywistych celów, na których teraz Zachód mógłby wziąć odwet, teraz albo sam świat muzułmański zacznie potępiać swoich ekstremistów, powstrzymywać ich, albo Zachód zrobi to za muzułmanów. A Zachód zrobi to w swoim ostrym, surowym stylu - po prostu ich pozamyka, przestanie wydawać wizy, uzna każdego muzułmanina w swoich granicach winnym aż do momentu, gdy nie udowodni swojej niewinności. To byłaby katastrofa. I dlatego dla świata muzułmańskiego nie ma innego wyjścia niż przebudzenie się i zrozumienie, że musi coś zrobić z dżihadowskim kultem śmierci w swoich szeregach. Financial Times, Andrew Dorman, Co wypływa z wściekłości Wygląda, jakby stało się w końcu to, co przewidywano od 11 września 2001 roku. Wielka Brytania ucierpiała z powodu zamachów terrorystycznych, które noszą znamiona al Kaidy. (...) Skala tragedii jest jednak znacznie mniejsza niż się obawiano. (...) Co zdarzy się dalej? (...) Al-Kaida i podobne jej organizacje chcą zwrócić uwagę świata na panujące w nim niesprawiedliwości. Paradoksalnie, był to jeden z problemów dyskutowanych na szczycie G8. Te terrorystyczne grupy zostaną ostatecznie pokonane dopiero wówczas, gdy odseparuje się je od ludności, która dostarcza im ochotników i wsparcia. "Die Welt", Roger Köppel, Mierzwa Allaha (...) Sfanatyzowani żołdacy dżihadu nie dadzą się ugłaskać nakładaniem rąk. Także milionowe pochody oburzonych przeciwników Busha pod flagami symbolizującymi pokój nie doprowadziły do pojednania kilerów z al Kaidy z Zachodem. Fatalne jest to, że mamy do czynienia z przeciwnikiem, który szydzi z żołnierskich reguł prowadzenia wojny i porusza się poza obszarem wszelkich norm stosunków społecznych. (...) Z drugiej strony Zachód nie może przejąć metod swych wrogów, nie zdradzając samego siebie. Dopóki islamskie wspólnoty będą tolerować szerzenie się terroryzmu, dopóty zgroza będzie trwać. "Le Monde", Konflikt wartości, komentarz redakcyjny Mamy do czynienia z konfliktem wartości i metod. Społeczeństwa rozwinięte aspirują do wygody i bezpieczeństwa. Ich wrogowie stawiają na lęk, jaki budzą, i ofiarę swego życia, najcenniejszej wartości. Daje im to przewagę, ale to przewaga na krótką metę. Bo na dłuższą metę wielkość demokracji polega na umiejętności godzenia skutecznej walki przeciwko terroryzmowi i poszanowania własnych wartości. Prawda, że nie jest to łatwe. A warunkami sukcesu są czujność, solidarność i trzeźwość spojrzenia na prawdziwe przyczyny i prawdziwe cele terroryzmu. Le Figaro, Pierre Rousselin Złość i bezsilność Te obrazy stają się banalne. Nowy Jork, Madryt, Londyn. Za każdym razem ten sam koszmar. Te same przemowy o konieczności wzmocnienia środków antyterrorystycznych i to samo uczucie déja vu. Mimo generalnej mobilizacji po 11 września jesteśmy wciąż tak samo bezsilni, gdy idzie o zapobieganie temu rodzajowi ataków. Londyńskie bomby były gotowe. Nikt nie umiał ich zatrzymać. Może się to zdarzyć wszędzie. Pozostaje nam tylko być solidarnym. Tak jak powiedział Tony Blair, "nie jest to atak przeciwko narodowi, ale przeciwko wszystkim narodom". Czy te ataki mogą wpłynąć na zdolność Tony'ego Blaira do utrzymania brytyjskich oddziałów w Iraku, co jest przypuszczalnie ich celem, jeśli są faktycznie związane z al Kaidą? Należy przypuszczać, że albo nie będą miały żadnego wpływu na jego politykę, albo de facto wzmocnią determinację Blaira i poparcie społeczne, jakim się cieszy. Mogą nie mieć znaczenia, ponieważ nie widać prawie lub wcale presji politycznej na wycofanie 8,5 tys. żołnierzy brytyjskich z Iraku i to nawet jeśli większość wierzy, że wojna była od początku złym pomysłem. Ofiar Brytyjczycy mieli stosunkowo mało, oddziały stacjonują we w miarę spokojnej części kraju, a opinia publiczna wydaje się przekonana, że wykonują dobrą robotę. Jest bardziej prawdopodobne, że ataki będą argumentem na rzecz długo terminowego zadania, które Blair definiuje jako ustanowienie stabilnej demokracji w Iraku, pokoju między Izraelem a Palestyńczykami i demokracji na Bliskim Wschodzie. Jeśli brzmi to podobnie do polityki Busha, to nie jest to przypadek i żaden terrorysta tego nie zmieni. "Corriere della Sera", Paolo Mieli, komentarz Największą porażką Europy nie jest odrzucenie traktatu konstytucyjnego UE, lecz brak skutecznego systemu ochrony przed terroryzmem. A przecież mieliśmy na jego stworzenie dużo czasu. Niemal nikt z nas, kto snuł jakiekolwiek prognozy co do szczytu G-8, nie dopuszczał myśli, że w Wlk. Brytanii może w tym czasie dojść do aktów terroryzmu. Nasze zupełne zaskoczenie robi dziś na mnie największe wrażenie. Europejczycy już prawie bowiem zapomnieli o ataku z 11 września. Kolejne lata, jakie nastąpiły po tym zamachu - mimo wojny w Afganistanie i Iraku - doprowadziły tylko do podziałów na Starym Kontynencie i do zaniedbania walki z terroryzmem. A w tym samym czasie wojowniczy fanatyzm zupełnie zdziczał. |