Złote płyty - recenzja spektaklu
2024-02-09 11:12:43 | Wrocław„Złote płyty” to nowe przedstawienie w Teatrze Muzycznym CAPITOL we Wrocławiu. Prawdziwa historia niezwykłego wyzwania przed jakim stanął Carl Sagan miesza się tutaj z fikcją, fantazją twórców, obrazem barwnych lat siedemdziesiątych, komedią romantyczną i oczywiście musicalem. Czy wszystkie te elementy zostały dobrze połączone? Przeczytajcie recenzję spektaklu!
Zobaczcie zdjęcia z próby przed premierą >>
List w butelce na oceanie kosmosu
W trakcie spektaklu obserwujemy spotkania Carla Sagana z wybranymi przez niego współpracownikami. Ich zadaniem jest wybór materiałów na tytułowe Złote Płyty, które polecą na sondach Voyager w kosmos. Historia, nauka, sztuka, muzyka, coś jeszcze? Jak wybrać ten przekrojowy zbiór najwspanialszych dokonań homo sapiens, szczególnie w sytuacji, kiedy tzw. „góra” zabrania pokazywania nagości czy przemocy, a szeroko rozumianą biologię nakazuje ograniczyć do totalnego minimum. Co pomyślą sobie o nas kosmici? Czy odpowiedzą? Jakie są szanse, że Złote Płyty dotrą do jakiegokolwiek adresata? Czy cokolwiek z tego ma znaczenie w obliczu nieoczekiwanego, wielkiego wybuchu… miłości?!
Reżyser Mateusz Pakuła tylko na początku stara się odpowiadać na powyższe pytania, preferując pozostawienie nam ich do prywatnej analizy. Cała ta faktyczna sytuacja fabularna jest tylko pretekstem do opowiedzenia burzliwej historii miłosnej. Widzimy pierwsze dwa zebrania zespołu Sagana, a potem przechodzimy do finału, co tylko utwierdza nas w przekonaniu, że przedstawienie nie ma aspiracji, by zagłębiać się w historyczne szczegóły, a raczej chce skupiać naszą uwagę na emocjach i relacjach między bohaterami.
Miłosna drama na faktach
I tutaj robi się naprawdę ciekawie, bo Carl i jego Ann w momencie pierwszego spotkania byli jeszcze w innych związkach i to z osobami także należącymi do zespołu od Złotych Płyt! Nic zatem dziwnego, że problem odrzucenia piosenki The Beatles zostaje zepchnięty przez miłosną dramę. Choć przez dłuższy czas słyszymy klasyczne dialogi, kryteria musicalu absolutnie zostają spełnione. Piosenek jest sporo, a są to znane wersje znanych przebojów, natomiast artyści Capitolu na Scenie Ciśnień (tej mniejszej) świetnie radzą sobie śpiewając na żywo (tylko muzyka jest z taśmy). Choreografie są oszczędne, ale ciekawie pomyślane (np. finałowa bójka w zwolnionym tempie).
Choć muzycznie poziom jest top, to aktorsko bywa już nierówno. Postacie są wyraziste i każdy dostaje swoje „pięć minut”, ale już o tzw. chemii między Carlem (Rafał Derkacz) i Ann (Helena Sujecka) kompletnie nie ma mowy. W tej sytuacji jeszcze lepszą decyzją reżysera wydaje się otoczenie (prawie) wszystkiego warstwą komediową, aby widzowie zdali sobie sprawę, że niewiarygodne emocje postaci to raczej wskazówka, trop, wytwory wyobraźni, umowa z widzem, a nie realistyczne oddanie tamtych chwil.
Wyobraźnia bawi najbardziej
Śmiesznie jednak bywa... czasami. Nie jest to przedstawienie, podczas którego zanosimy się śmiechem jak na typowej komedii pomyłek czy farsie. Bez wątpienia dwie najbardziej napakowane humorem sceny to zasługa wspaniałej Emose Uhunmwangho, która ze stoickim spokojem i kamienną twarzą opisuje wyświetlone na ścianie zdjęcia, dodając do nich narrację, o jakiej raczej nikt z nas by nie pomyślał.
„Złote płyty” trwają jakieś 90 minut i to jest kolejny spory atut tego spektaklu. Jest konkretnie, szybko i interesująco, a przy tym dostajemy potwierdzenie, że na takie mniejsze projekty w Teatrze Muzycznym CAPITOL nadal jest przestrzeń i zapotrzebowanie. Jeśli macie ochotę na dobrze zagraną, zabawną rozrywkę, w dodatku pełną romantycznych piosenek i kosmicznego uczucia, to polecamy „Złote płyty” bez względu na znajomość wszechświata.
Michał Derkacz
fot. Krzysztof Zatycki