Kolejna edycja wROCK For Freedom za nami
2008-05-06 21:36:50 | WrocławAbstrahując jednak od politycznych czy ideologicznych aspektów koncertu, muzycznie wROCK For Freedom wypadł dość blado. W dodatku frekwencja nie dopisała na tyle, na ile dopisać mogła. Ale po kolei.
Rozpoczynający festiwal Akurat jest jedną z dwóch kapel, które grały także w ubiegłym roku na Wyspie Słodowej. Trochę dziwne, zwłaszcza że zarówno w 2007 jak i teraz bielszczanie byli czerwoną latarnią koncertu. Zwłaszcza w porównaniu z występującą zaraz po nich Armią, która zagrała niesamowity koncert, idąc zupełnie pod prąd oczekiwaniom publiczności. Głównym motywem ich koncertu była suita "Ultima Thule", w którą wplatane były utwory z płyty, która ukazać ma się jesienią. Tomek Budzyński po raz kolejny udowodnił, że jest w ścisłej czołówce polskich tekściarzy. Prostota, a zarazem głębia jego tekstów jest powalająca ("Pierwszy raz to nic, donikąd, giniesz z moich oczu, coraz dalej jesteś już"). Dodatkowo sekcja rytmiczna Kmieta - Krzyżyk grała tak, jakby starała się o angaż w King Crimson. Czapki z głów !Po występie Armii Lao Che miało bardzo trudne zadanie, żeby utrzymać wysoki poziom wcześniejszego koncertu. Jak najbardziej im się to udało. Jednak niestety, płocczanie poraz kolejny udowodnili że nie są zespołem na imprezy open-airowe. Pomimo tego, że kawałki z ostatniej płyty - Gospel - zabrzmiały świetnie i widać było, że zespół grając dobrze sie bawi, a w utworach z "Powstania Warszawskiego" nie czuć było rutyny, to zabrakło jednak tej magii, która była choćby na ostanim, listopadowym, koncercie Lao Che w Alibi.
Największym rozczarowaniem drugiej edycji wROCK For Freedom był Maciej Maleńczuk ze swoim projektem Psychodancing. Jeden z najciekawszych polskich wokalistów i artysta mający na koncie takie albumy jak Viribus Unitis z Pudelsami czy Moniti Revan z Homo Twistem przez ponad godzinę chrupał własny ogon grając covery i stare utwory Pudelsów. Szkoda. Potem było jeszcze słabiej - białoruskie N.R.M., nie wiedzieć czemu tak bardzo lansowane, zagrało (podobnie jak w ubiegłym roku na Wyspie Słodowej) bezpłciowy i nieciekawy set. O wiele lepsi byli Ukraińcy z Londynu - The Ukrainians, borykający się jednak z podobnym problemem co Lao Che - są zespołem zdecydowanie klubowym, a granie w promieniach czerwcowego słońca rozmywa energię kipiącą z ich folkowo - punkowych kawałków. Na koniec zagrała "gwiazda" wieczoru, czyli zespół Kult. Od maja, była to trzecia wizyta Kazika w stolicy Dolnego Śląska. (2 koncerty z Kultem i 1 z Buldogiem, dodatkowo wizyty w leżących niedaleko Legnicy i Lubinie). Trochę dziwna polityka, zwłaszcza że Staszewski apogeum formy sceniczno - wokalnej ma już za sobą. W dodatku Kult bez Banana i bez jego charakterystycznej waltorni (która pojawiła się na scenie parę godzin wcześniej - podczas koncertu Armii) traci bardzo wiele. I set z zarżniętym już na śmierć Barankiem.
Ale pomijając wszelkie niedociągnięcia, wROCK For Freedom to niezła impreza. Zrobiona w konkretnym, szczytnym celu i konsekwentnie organizowana. Dlatego - choćby dla posłuchania nowych utworów Armii czy pobawienia się przy Lao Che - warto było być w sobotę na Polach Marsowych,
Michał Przechera