Africa is the future - relacja z koncertu Nneki
2009-04-07 11:53:37 | WrocławJazzujące gitary wymieszane z regaae'owymi wibracjami, spokojnym funkiem, a nawet elementami rocka – muzyka Nneki wykracza poza soulowe schematy, w których próbuje się ją zaszufladkować. Wszystko to, co znaleźliśmy na jej płytach „Victim Of Truth” i „No Longer At Ease” można było dostać w piątkowy wieczór w Strefie WZ. I to w podwójnej dawce emocji!
Występ Nneki zaczął się od spokojnego intro w wykonaniu sekcji instrumentalnej. Wyluzowany i wiecznie uśmiechnięty gitarzysta Mo z Brazylii, dostojny niczym Mr. Eko z „Lost” jamajski klawiszowiec Ajani czy wreszcie rozbrajający swoimi umiejętnościami beatboxerskimi kameruński basista - wszyscy oni stanowili kapitalne dopełnienie gwiazdy wieczoru. Każdy z tego niebanalnego zestawu world music miał okazję popisać się w ciągu koncertu kilkakrotnie swoimi świetnymi solówkami! Gdy już zabrzmiały pierwsze takty „Africans”, widzowie usłyszeli partie wokalne zaśpiewane zza sceny.
Wtedy pojawiła się ona.
Widząc pierwszy raz tę cichą i skromną dziewczynę z afro przed mikrofonem, trudno uwierzyć, że tkwi w niej magnetyczna osobowość i ogromna sceniczna pewność siebie. Doskonała interakcja Nneki z publicznością nastąpiła podczas kawałka „Vagabond In Power”, wykonywanego przez Nigeryjkę tylko na koncertach. Nneka nie pozuje jednak w żadnym wypadku na gwiazdę – to jej piosenki i ich głęboki przekaz są najważniejszymi rzeczami, które mają zainspirować słuchacza.
W przerwach między utworami wygłasza ona uduchowione monologi o potrzebie miłości i równości między ludźmi. O ile jednak w przypadku innych wykonawców trąciłyby one banałem, tutaj nie sposób nie odczuć, że Nneka naprawdę wierzy w to, co mówi. Całe cierpienie, o którym traktują zaangażowane teksty, jest przecież w jej ojczyźnie na porządku dziennym. Może właśnie dlatego nie pozostawia swojego żarliwego przekazu samemu sobie, ale stara się dokładnie wyjaśnić, o czym opowiada dany utwór.
Atmosfera samego show rozkręcała się stopniowo – od klimatycznego „Beautiful” i energetycznego „Gypsy” przechodziliśmy do nostalgicznego „The Uncomfortable Truth” i pulsującego „God Of Mercy”. Apogeum wprowadzającego w trans show nastąpiło jednak podczas bisu. Wyśpiewany z ogromną pasją największy hit Nneki „Heartbeat” zabrzmiał niemal jak hymn. Jakby tego było mało, na sam koniec trwającego półtora godziny giga usłyszeliśmy „Focus”, który nabrał nadspodziewanie ostrego pazura. Nneka tym samym udowodniła, że jest hardkorem, ale nie może być inaczej, kiedy każdy twój kawałek wpada do uszu z taką łatwością jak piłka do kosza rzucona przez LeBrona Jamesa.
Wielką zaletą koncertu okazała się aranżacja piosenek zupełnie odmienna od tych, które znamy z wydawnictw artystki. Każdy, kto spodziewał się wiernego odtworzenia materiału płytowego srodze się zawiódł! Nnekę możemy bez wątpienia zaliczyć do artystów, którzy na żywo brzmią jeszcze lepiej niż w studio. Podczas występu jej utwory brzmią o wiele bardziej drapieżnie, czego najlepszym przykładem było „Suffri”.
Specjalne słowa uznania należą się również organizatorowi koncertu – agencji Joytown. Świetnie się dzieje, że są w naszym kraju ludzie, którzy sprowadzają muzyków z pewnością klasowych, a nie do końca znanych masowemu odbiorcy. Miejmy nadzieję, że to dopiero początek tego, na co ich stać.
Mimo, że mamy ledwie początek kwietnia, występ Nneki to już teraz ścisła czołówka muzycznych wydarzeń roku we Wrocławiu. Napis na koszulce artystki głosił „Afryka jest przyszłością” - po piątkowym koncercie można bez cienia zażenowania stwierdzić, że to właśnie Nneka jest przyszłością czarnych brzmień.
Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)