|
|
Jak każdy szanujący się festiwal kabaretowy, również WROCEK, rozpoczął się, a jakże, obsuwą!
Powszechne to zjawisko, jednakże spóźnialscy wydawali się być zaskoczeni, że ktokolwiek przybył punktualnie. Nie tylko publiczność nie dotarła na czas. Jak poinformował obecnych Jarek Sobański (konferansjer znany z dyżurnej roli drzewa w swym macierzystym kabarecie Słuchajcie), jeden z jurorów - jak się później okazało chodziło o Sambora Dudzińskiego - nieoczekiwanie utknął w zaspie śnieżnej gdzieś między Mazurami a Warmią. Jako mieszkanka tamtych stron mam prawo twierdzić, że to możliwe! Być może po drodze wpadł w zadymkę, którą zapowiadano na wieczór. Wkrótce jednak szczęśliwie dołączył do znanego z kabaretu Elita Jerzego Skoczylasa oraz Piotra Guzka - dyrektora Impartu, którzy również zasiadali w jury. Rozpoczął się dzień pierwszy, czyli Zadymki Kabaretowe. Całość prezentowana była w trzech blokach, a w każdym przewidziano występy trzech kabaretów. Nad płynnością przejść pomiędzy poszczególnymi blokami czuwał, nie kto inny, jak Sobański, który bardzo dobrze sobie radził, niejednokrotnie korzystając z konferansjerskiej spuścizny kolegów z branży.
Na scenie, prócz suszących się na sznurze majtek i biustonoszy, stanowiących ciekawą wrockową scenografię, pojawiły się stolik i krzesełka, nieodłączne atrybuty każdego programu kabaretowego. Wkrótce doszły także plastikowe telefony i gitary, będące wdzięcznym materiałem rekwizytowym. W bloku od godz. 17.00 do 18.30 wystąpili: Kabaret Skeczów Męczących, Pomimochodem oraz Pralka. Następnie: Śmigłowce, Weźrzesz i Studentsky. Na końcu wystąpił kabaret Non-sens. I jak zwykle na festiwalach o charakterze konkursowym, kabarety były zobligowane wpleść do swego programu wątek związane z ustalonym tematem. W tym roku brzmiał on: „Mocherowe berety kontratakują” i słuszność ma ten, kto kojarzy to hasło z wyznawcami ojca Rydzyka. Kabareciarze od razu wzięli się za temat, wprowadzając do swego programu reumatycznych dziadków i babuleńki oraz akcenty grzybowe, z naciskiem na smaczne „rydzyki”. Kabaret Pomimochodem stworzył nawet pastiszową epopeję o panu Tadeuszu – rydzyku naturalnie. Swoją droga organizatorzy znaleźliby się w wielkim kłopocie, gdyby okazało się, że ktoś z uczestników jest oddany Radiu Maryja.
Nie zabrakło niestety, dawno zamęczonych na śmierć, parodystycznych formuł, takich jak chociażby teleturnieje, czy dowcipów z gatunku tych o blondynkach. Zresztą trudno silić się na prawdziwie niedorzeczny i wytrawny humor, jeśli publika już świetnie się bawi, choć ze sceny lecą tylko wulgaryzmy. Każdy by osiadł na laurach. Zatem teraz, gdy obiektywnej relacji stało się zadość czas na konstruktywną krytykę. Jako weteranka w obserwowaniu festiwali kabaretowych śmiem twierdzić, że nastąpiło całkowite wyeksploatowanie dotychczasowych konwencji, w efekcie - brak pomysłów i treści do przekazania. Poziom niektórych formacji można określić jednym słowem - żenujący. Kabareciarze nader często zdają się zapominać, że są także aktorami, którzy winni dbać o warsztat, bo podwórkowa dykcja jest raczej męcząca.
Mimo to widać było, że większość bawiła się wyśmienicie. Znaleźli się nawet ci, którzy mieli potrzebę przyznania laurów swoim faworytom i oddawali swój głos w konkursie o nagrodę publiczności. Wystarczyło wpisać tylko nazwę kabaretu na swym karneciku. I tak upłynął dzień pierwszy…
Emilia Boguszewska (emilia.boguszewska@dlastudenta.pl)
|