Trans-Atlantyk: nie dla "prawdziwych Polaków"
2010-11-09 17:45:06 | WrocławJarosław Tumidajski przepuścił gombrowiczowski „Trans-Atlantyk” przez okulary współczesności. I pokazał, jak niewiele się w naszej mentalności zmieniło.
Spektakl we Wrocławskim Teatrze Współczesnym bez skrupułów rozprawia się ze wszystkim, co określane bywa „polskim ciemnogrodem”. Tumidajski z półki opatrzonej napisem „(wszech)polska symbolika” sięgnął po największe świętości. W jego „Trans-Atlantyku” znalazło się miejsce dla zmiksowanej Roty, biało-czerwonych czaszek z przestrzeloną potylicą, polskiej flagi, na której tłum odtańcowuje krakowiaka, nawiązań do kwietniowej żałoby czy okrzyków „tu jest Polska”. „Prawdziwych Polaków” do szewskiej pasji doprowadzić może również scena, w której odziany w kobiece rajstopy Gonzalo (uroczo przegięty Dariusz Maj) przybiera ukrzyżowaną pozę wśród zapalonych zniczy.
Myliłby się jednak ten, kto twierdzi, że o pustą prowokację tu chodzi. Tumidajski uderza mocno, ale precyzyjnie. To nie kakofonia bluźnierstw opatrzonych przyciężkim dowcipem. „Trans-Atlantyk” we Wrocławskim Teatrze Współczesnym to dzieło spójne i doskonale dopracowane. Dowodzi, że diagnozy stawiane przez Gombrowicza nie straciły na sile. Obserwujemy, jak Pisarz-Gombrowicz (Jakub Kamieński) z całych sił walczy, aby nie wpaść w polskie emigracyjne piekiełko. Każdy, od Ministra (koncertowy Maciej Tomaszewski), poprzez Barona (Bartosz Woźny), na Ciumkale (Krzysztof Zych) kończąc chce Gombrowicza zmanipulować i wykorzystać do swoich celów. Sam Pisarz jakby z dystansu spogląda na całe to zamieszanie i z kąśliwym uśmiechem komentuje otaczającą go rzeczywistość.
„Trans-Atlantyk” ogląda się jak dobry pastisz, parodię współczesności. Wentyl bezpieczeństwa dla tych, którzy dość mają bogoojczyźnianej, martyrologicznej narracji fundowanej nam tak samo 50 lat temu, jak i dzisiaj.
"Trans-Atlantyk", Wrocławski Teatr Współczesny, premiera 6 listopada 2010
Marcin Szewczyk
(marcin.szewczyk@dlastudenta.pl)
Fot. Wrocławski Teatr Współczesny