Nie postarała się Monika Pęcikiewicz, reżyserka dwuaktowego spektaklu „One” na podstawie „Trzech sióstr” Antonego Czechowa, o interesującą interpretację tekstu dramatu sprzed stulecia. Zawiódł pomysł scenograficzny oraz koncepcja dramaturgiczna.
Akcję dobrze skrojonego dramatu jednego z lepszych rosyjskich dramatopisarzy i nowelistów XXw. umieściła inscenizatorka w nowoczesnej i odmiennej od „typowo czechowskiej” oprawie plastycznej, zaprojektowanej przez Karolinę Benoit. Na scenie ustawiono arkadę monumentalnych zielonych kolumn, pomiędzy którymi puszczano multimedialne projekcje: twarze kobiet, zdjęcie trumny. W prawy róg sceny wciśnięto fragment minimalistycznie urządzonego pomieszczenia z kuchenną meblościanką – dom rodziny Prozorowów. Po lewej stronie pozostawiono kilkanaście metrów pustej przestrzeni – podwórze. Akcja sztuki rozegrała się na kilku planach scenicznych: w centrum, po bokach sceny i na jej krawędzi. Wszystkie równie istotne, ponieważ poszczególne działania przebiegają równolegle. Stwarza to niestety jedynie wrażenie postmodernistycznego rozbicia i chaosu.
Gra aktorów o zróżnicowanym poziomie została zubożona m.in.: na skutek dopisania kwestii współczesnych (szczególnie w modzie jest dziś przeklinanie), które są oczywiście pewnym obrazem i jednym ze świadectw naszych czasów, ale w połączeniu z dość wysublimowaną językowo i stylistycznie oraz (powiedzmy sobie szczerze) archaiczną w wymowie dramaturgią Czechowa - wypadają tandetnie i fatalnie. Nie tylko jednak w dobrej wierze dopisane kwestie współczesne sprawiają, że przychodząc do teatru, czujemy, jakbyśmy przeszli od mniejszego do większego telewizora, od telenoweli „martwej” do „żywej”. Reżyserka, próbująca poruszać się pomiędzy tradycją a nowoczesnością, statyczną „grę serialową” zestawia z eksploracją emocji intensywną niczym u Dostojewskiego. Brutalny cwaniaczek – macho Fiedotik, „dobierający się” do nerwowo palącej papierosa Nataszy, którą trzyma pomiędzy rozstawionymi kolanami i którą otwarcie namawia na seks; sztuczna histeria głównych bohaterek, które los obciąża i unieszczęśliwia; nieuzasadniony, wielokrotny ruch postaci od pokoju na podwórze i z powrotem, odwracający uwagę od interesującej akcji głównej; motyw jazdy na rowerze Iriny o wymowie chyba jedynie estetycznej; kiepska dykcja – wszystko to rodzi podejrzenie o złe poprowadzenie zespołu aktorskiego przez inscenizatorkę. Ale są też plusy: nie do końca zapomniano o filozoficzno-egzystencjalnej wymowie dramatu Czechowa, ciekawie zobrazowane zostały damsko-męskie flirty, dobrze wyeksponowano erotykę, świetnie wypadł m.in.: aktor grający karła Solonego (Maciej Zabielski).
Zastanawiające jest również wykorzystanie suszarki do prania jako instrumentu muzycznego. Irina w emfatycznym geście smyczkiem wydobywa z suszarki zgrzyty i śpiewa rytmiczną piosenkę, pozwalając czarowi muzyki zapanować nad nudą i szarością powszechnego dnia, ucinając rozważania, odpędzając troski i obawy. To fragment á la Witkacy lub Schulz. Być może sztuka ma wiec także charakter symboliczny. Podobnie dyskusyjną „wstawką” jest protestancki chór. Ubrany na wpół elegancko stanowi część świata przedstawionego lub też celowo jest poza nim. Śpiewa wspaniale, trudno jednak stwierdzić, jaką funkcję pełni u Pęcikiewicz. (Nie uwierzę, że – jak pisze Iga Dzieciuchowicz w lutowym numerze Didaskaliów - „uosabia ład, do którego tęsknią bohaterowie”). Również kolumny zostają w tej samej recenzji zinterpretowane jako „ślady bogactwa i prestiżu”, a przestrzeń - „jest jak szczelina” (?). Ma się jednak wrażenie, że równie dobrze można było zamiast kolumn zastosować cokolwiek, skoro jest to „ni to muzeum, ni to pałac” (recenzja na stronie Teatru Polskiego). Telenowelistyczna forma w połączeniu z elementami symboliki czy też poetyki snu wydaje się „idealna”: czujemy, że na scenie „dzieje się” - często nawet dużo i niepotrzebnie.
Wyraziście zarysowane przez Czechowa postacie, wyróżnione przez odpowiedni ubiór, w opracowaniu Pęcikiewicz nabierają innego charakteru. ONE, ubrane tak jak dziś ubierają się kobiety, są przede wszystkim dojrzałe. Dwudziestoletnie u Czechowa, u Pęcikiewicz zostają podwójnie postarzone, co na konferencji prasowej przed spektaklem reżyserka wyjaśniła jako zabieg przemyślany: kobiety można uwspółcześnić - problemy pozostaną te same. Nie jest to pierwszy tego typu zabieg w historii inscenizacji „Trzech sióstr”, warto jednak pamiętać, że inaczej rozmawiają młode stojące u progu życia kobiety, inaczej dorosłe, doświadczone życiem. ONE będą miały również inne relacje z mężczyznami i to odnajdziemy w warstwie językowej dramatu.
U Czechowa wiek bohaterów ma swój sens. Irina jest dwudziestolatką, żeby można było o niej powiedzieć: „budzi się, leży, rozmyśla, a twarz ma taką poważną!”, żeby jako młoda, a nie jako stara, była zmęczoną, zrozpaczoną (bo zapomniała włoskiego i nie wie, czy pojedzie do Moskwy) telegrafistką, w której zakocha się dwóch podstarzałych mężczyzn. Czechow odmalowuje życie trzech młodych sióstr po stracie ojca, w małej miejscowości, która nie jest idylliczną enklawą, ale zamknięciem, odosobnieniem, sprzyja wyizolowaniu witalności i wygaśnięciu energii. W ONYCH nie widać tych „duchów, które próbują przedrzeć się do świata żywych” oraz „ciała człowieka ulotnego i przezroczystego”, o których pisze Dzieduchowicz w „Didaskaliach”.
Podyktowana dynamiką serialowych dialogów inscenizacja Pęcikiewicz to próba przeniesienia sztuki z 1901 we współczesność - taka wariacja na temat Czechowa. Czy jednak oddaje atmosferę powieściowego w swoim charakterze dramatu, którego treścią jest przede wszystkim kwestia „egzystencjalnego zawieszenia” bohaterów w „pułapce życia”? Bohaterów samotnych, poszukujących sensu życia, co ujawnia się w konwersacjach i autorefleksjach: gorzkich resume, „filozofistyczncych” wywodach, futorologicznych domniemaniach? Sądzę, że nie. A czy udało się reżyserce przekazać własna wizję świata i „przełożyć świat „Trzech sióstr” na wrażliwość dzisiejszych kobiet” (recenzja spektaklu na stronie Teatru Polskiego), dojrzalszych od literackich pierwowzorów współczesnych relacji międzyludzkich – zapewne. Szkoda tylko, że nagranie ze sztuki niczym nie różniłoby się od telewizyjnych seriali, które możemy ogląda na co dzień. Teatr wymaga jednak czegoś więcej.
Alicja Jasiók
Słowa kluczowe: One, teatr polski, wrocław, recenzja, recenzje spektakli, Monika Pęcikiewicz