Miłość niedoskonała
2006-11-28 11:52:47 | Wrocław„Przytuleni" w reżyserii Gabriela Gietzky'ego to historia poszukiwania miłości dwójki samotnych ludzi. Nie sposób jednak przypisać do tej opowieści przymiotnik „kolejna", bo sztuka napisana przez szwedzkiego dramaturga Jonasa Gardella wybija się ponad schemat klasycznych powiastek o „największym z uczuć".
Przede wszystkim już sam obraz bohaterów świadczy o nietypowym podejściu do tego wiele razy przerabianego tematu. Pojawia się na scenie dwoje podstarzałych ludzi, którzy wszystko co najlepsze mają zdaje się już za sobą (oczywiście oprócz głębokiego uczucia do drugiego). Jako pierwszy prezentowany jest „on" (Jerzy Santor) - aktor, którego popularność dawno przeminęła. Ragnar, bo tak mu na imię, mimo stwarzanych przez siebie pozorów, ma poczucie, że rozmienił swój talent na drobne. Kiedyś był na ustach wszystkich. Nagrywał i występował, ciesząc się sławą.
Te wydarzenia okrył jednak cień wspomnienia. Teraz Regnar zarabia na życie, wcielając się w podrzędne role typu drag queen. Jego upadek potwierdza fakt, że nawet z programów przedstawień, w których występuje, wycinane są jego autorskie teksty. Pojawia się w końcu „ona" (Irena Rybicka) - stara panna, pracująca w przedsiębiorstwie pogrzebowym. Mowa tu o Margaret - na pierwszy rzut oka zadbana starsza kobieta, nieźle trzymająca się psychicznie, pomimo, że całe życie spędziła w samotności, zapraszana na wigilię przez przyjaciół. Szybko zdradza swoje niemal desperackie dążenie do miłości w scenie przygotowań do pierwszego spotkania z Regnarem, którego poznaje dzięki odpowiedzi na anons o charakterze matrymonialnym zamieszczonym w jednej z gazet. Warto podkreślić, że Margaret w odróżnieniu od Regnara nie doświadczyła bolesnego strącenia z piedestału (bo na nim w ogóle nie była) i jej oczekiwania wobec życia nie są tak wygórowane. Chociaż nie w wymiarze materialnym należy rozstrzygać o pragnieniach bohaterów.
Przedmiotem pożądania jest tutaj miłość. Ma ona nadzwyczaj dziwną formę, bo i na tym polu Gardell postanowił poeksperymentować. Przejawia się ona w poniżeniu, upodleniu, kłamstwie i nienawiści. Koncepcja psychologicznych podstaw tego uczucia jest wbrew pozorom bardzo prosta. Sprowadza się ona w sztuce Gietzky'ego do chęci istnienia, bycia przy drugim (Margareta) oraz uwielbienia, o niemal chorobliwym zabarwieniu, potrzeby posiadania własnego pieska, który wyłby z rozpaczy na grobie, a czasem dotyku, kontaktu fizycznego (Regnar). Być może dramatyczne, ale jakoś nazbyt uproszczone i nie do przyjęcia. Zapewne autor tych słów nie do końca jednak rozumie o czym pisze, bo sam ma lat dwadzieścia, a psychika bohaterów przez niego opisywanych przynajmniej trzy razy tyle. Z drugiej strony bardzo mocno zaakcentowano rolę przemijania. Walka o miłość prowadzona przez Margaretę wywołuje wstrząsające doznanie w zestawieniu z prowadzoną przez nią i jej przyjaciółkę działalnością w zakładzie pogrzebowym. Konfrontacja tych dwóch z pozoru przeciwstawnych sobie stanów to niewątpliwie najmocniejszy punkt sztuki Gardella. Znów można mieć pretensje, że wątek ten nie został bardziej rozbudowany w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Gabriela Gietzky'ego.
Naszych oczekiwań względem tego przedstawienia nie spełni też niezbyt efektowna scenografia, ani ubogie tło muzyczne (a w końcu jeden z bohaterów wciela się w rolę artysty estradowego). Brakuje też zdecydowanie sytuacyjnego humoru, a przecież dynamika akcji i mnogość sytuacji oraz rys psychologiczny bohaterów (nieco zblazowanych, sfrustrowanych) pozwalają (mimo, że jest to dramat) na całkiem sporo w tej materii. Pomimo tych niedociągnięć „Przytulonych" w reżyserii Gabriela Gietzky'ego ogląda się z zainteresowaniem i nie dającym spokoju pytaniem: jak to będzie za te kilkanaście lat?
Krzysztof Lupiński
(krzysztof.lupinski@dlastudenta.pl)