Mało Szekspira w Szekspirze
2008-06-09 10:24:26 | WrocławCzy tylko ja uważam, że Szekspir jest nieco przereklamowany? Jego dzieła w każdej formie były dla mnie zawsze bardzo trudne do przebrnięcia. Najnowsza premiera Teatru Współczesnego we Wrocławiu „Kupiec Wenecki" jest tylko niewielkim odstępstwem od reguły. O ile spektakl stanowi całkiem przyzwoitą, dwugodzinną rozrywkę, o tyle z szekspirowskiego przekazu i stworzonych przez autora bohaterów robi całkowitą miazgę.
Akcja sztuki rozgrywa się w XVI wiecznej Wenecji. Antonio, aby pomóc swojemu ukochanemu Bassaniowi w realizacji marzenia pożycza pieniądze od kupca Shylocka. W zamian zobowiązuje się oddać funt swojego ciała jako zabezpieczenie długu. Bassanio wyrusza w podróż, aby zdobyć serce tajemniczej Porcji. Tymczasem statki Antonio stanowiące jego cały majątek toną w różnych częściach globu. Zbliża się czas spłaty długu. Czy Shylock będzie chciał wypełnienia umowy?
„Kupiec Wenecki" jest w moim odczuciu jedną z najlepszych sztuk Williama Szekspira. To naprawdę ponadczasowa opowieść, w której najsłynniejszy w świecie dramaturg jako jeden z pierwszych w sposób wyrazisty pokazał problem antysemityzmu i kłopotów z asymilacją Żydów ze społeczeństwem. Nazwał te zjawiska po imieniu, wyrażając krytyczny osąd. Szekspir sportretował także problemy homofobii i toksycznej, opartej na niedomówieniach i fałszu miłości.
Gabriel Gietzky, reżyser spektaklu ubrał bohaterów szekspirowskich we współczesne stroje. Dobrał do tego bardzo ascetyczną, surową scenografię, a linie dialogowe doprawił sporą ilością wulgaryzmów. Wszystkie te pomysłu nadały opowieści dużo nowoczesności. Dzięki temu „Kupiec Wenecki" jest stojącą na przyzwoitym poziomie rozrywką.
Niestety, Gietzky zapomniał o tym, co w sztuce Szekspira najistotniejsze. Przedstawienie zostało kompletnie wyprane z drugiego dna dramatu. Reżyser zupełnie zapomniał o przekazie opowieści. Jego koncentracja na formie doprowadziła do stworzenia ładnie wyglądającego, miłego dla widza pustego obrazka. W spektaklu brakuje emocji. Wszystko jest oparte na mniej lub bardziej interesujących perypetiach bohaterów, z których niestety niewiele wynika. Gietzky'emu wyraźnie zabrakło umiejętności, żeby wyczytać z tekstu Szekspira tego, co napisane między wierszami.
Ratunkiem dla wrocławskiej adaptacji „Kupca Weneckiego" poza interesującą scenografią i kilkoma niezłymi pomysłami na sceny humorystyczne (np. wizyta arabskiego księcia w pałacu Porcji) jest Lena Frankiewicz. Jej Porcja jest zmysłowa, charyzmatyczna, niesamowicie kobieca. Frankiewicz trzyma na swoich barkach ciężar całego przedstawienia. Niestety jej rewelacyjna rola jest jedynie chlubnym wyjątkiem.
Pozostali bohaterowie „Kupca" zostali naszkicowani zbyt ostrą kreską, ich rysy charakterologiczne ocierają się często o karykaturę. Ani Szymon Czacki w roli Bassania, ani Jerzy Senator jako Antonio nie potrafią stworzyć pełnokrwistych, interesujących postaci. Pierwszy nie podołał zadaniu pokazania przemiany swojego bohatera. Bassanio w jego kreacji to postać pozbawiona tajemnicy, dziwnie cyniczna, a przy następnej okazji szlachetna do granic absurdu.
Niestety w kreacji Czackiego ewolucja postaci nie jest w przekonujący sposób wytłumaczona. Jeszcze gorzej jest w przypadku Jerzego Senatora. Jego Antonio to postać wprost odrażająca. Nie potrafiłem się z nim utożsamić nawet w momencie, kiedy jego los wydawał się przesądzony. Oglądając Senatora, naprawdę można docenić to, jak Antonia pokazał Jeremy Irons w filmie Michaela Radforda. W tym samym filmie Al Pacino jako Shylock stworzył jedną z najwybitniejszych kreacji w swojej karierze. Potrafił nadać tej trudnej do zagrania postaci ludzkie cechy, pokazać słabości chciwego, zniszczonego przez życie Żyda. Stworzył postać tragiczną, prawdziwą. Niestety Shylock z wrocławskiego przedstawienia to jego wyraźnie najgorszy punkt. Bolesław Abart w żaden sposób nie stara się stworzyć prawdziwego bohatera. Ogranicza się jedynie do wyklepania swoim donośnym głosem kilku patetycznych kwestii. To nie aktorstwo tylko recytacja! Znając Shylocka z dramatu i filmu Radforda oczekiwałem o wiele więcej.
„Kupiec Wenecki" to przedstawienie na słabą tróję. Gdyby nie brawurowa Lena Frankiewicz i kilka zaskakujących pomysłów niewiele pozytywów można byłoby w nim odnaleźć. A tak dostajemy niezłą rozrywkę, o której jednak szybko zapominamy. Ale czy o to chodzi we współczesnym teatrze? Czy o to chodziło Szekspirowi, kiedy tworzył niezapomnianego Shylocka? Śmiem wątpić...
Maciej Stasierski
(kultura@dlastudenta.pl)