„Kiedy widzicie kobietę i mężczyznę w urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą”.
Gilles wraca do domu po dwutygodniowym pobycie w szpitalu. Nie pamięta prawie nic z przeszłości. Nie poznaje kobiety, która upiera się, że jest jego żoną. Wystraszony mężczyzna boi się, że kobieta (zwraca się do niej per pani) jest oszustką. Przecież równie dobrze może być wdową, która przyszła do szpitala na oddział cierpiących na amnezje, i tu upatrzyła sobie ofiarę. Z opowiadań Lisy (domniemanej żony) dowiadujemy się, że Gilles spadł ze schodów i stracił pamięć. Jednak bardzo szybko wychodzą na jaw zaskakujące szczegóły, które sprawiają, że nie wiadomo kto tu jest sprawcą a kto ofiarą wypadku. Zaliczyłabym „Małe zbrodnie małżeńskie” do sztuk o charakterze sensacyjnym , choć akcja rozgrywa się tu przede wszystkim na płaszczyźnie psychologicznej. Gra pozorów, kłamstwa i intrygi stają się pretekstem do przełamania rutyny związku, do odkrycia siebie na nowo.
Sztuka pełna zaskakujących zwrotów akcji - po prostu z zapartym tchem śledzi się każdy gest i krok bohaterów. I nikt nie jest w stanie przewidzieć co wydarzy się za chwilę. Niewątpliwym atutem są tu również zabawne dialogi i fantastyczna gra aktorów.
Co wydarzyło się tego tajemniczego wieczoru? Co łączy ludzi po kilkunastu latach bycia razem? Do jakich posunięć zdolni są małżonkowie (czy po prosty partnerzy), aby ocalić związek? Sztukę polecam wszystkim, ale najlepiej przyjść na nią z druga połówką. Ze swojej strony mogę dodać, że sztuka genialnie oddaje naturę kobiet, które są przewrotne, nieobliczalne, przeczulone na wielu punktach. A swoją drogą, to zwróćcie uwagę na oryginalne okoliczności w jakich poznali się bohaterowie...
Aneta Mieszczyńska (aneta.mieszczynska@dlastudenta.pl) |