Herstorie Różewicza - recenzja spektaklu
2021-12-05 18:48:02 | WrocławSą tematy, które długo nie znikną z tapet. Będzie się o nich mówić dopóki, dopóty nie zmienią się pewne poglądy, nastawienie i sytuacja. A to może chwile potrwać, co swoją drogą, nie będzie takie złe. Dzięki temu można zyskać nowe, świeże spojrzenie i czas, tak bardzo potrzebny do zrozumienia istotnych kwestii. Rocznica urodzin poety, Tadeusza Różewicza, jest świetnym pretekstem do poruszenia niebanalnych problemów, choćby tych związanych z kobietami. Bartłomiej Kalinowski zdecydował się wyreżyserować spektakl, który wspaniale dotyka poważnych, a być może ignorowanych spraw. „Herstorie Różewicza” to sztuka przygotowana dzięki dofinansowaniu przez program FAST. Premiera odbyła się 4 grudnia 2021 roku na scenie w Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu.
Zobacz zdjęcia z próby generalnej >>
Ciało, jako punkt wyjścia
Pomysł na interpretację słów Różewicza, pod kątem kobiecego spojrzenia, okazał się bardzo trafny. Choć poruszony temat nie należy do najłatwiejszych, to ciężar tych emocji został równomiernie rozłożony na poszczególne sceny tak, że nie przytłoczył widzów w żaden sposób. Dziewczyny opowiadały o lękach i pragnieniach, z którymi utożsamić może się niejedna z kobiet. Powaga, przeplatana z żartami, pomogła oswoić się z problemem, a i skłoniła do refleksji. Ważne jest przecież, by po skończonym przedstawieniu, zostawić widza z pytaniami, żywymi emocjami i rozważaniami.
Słuchając tych wszystkich wypowiedzi można było poczuć solidarność, a jednocześnie ulgę, że takie rzeczy przydarzają się nie tylko jednostkom. To była pewnego rodzaju lekcja o tym, jakie jest kobiece ciało w różnych sytuacjach, jak postrzegają je one same i jakie mają obawy. Czy to nie jest smutne, że po tylu latach walki o równouprawnienie, godność i szacunek, wciąż trzeba mówić głośno o tym, że kobiece ciało nie jest przedmiotem?
Profesjonalizm
Należy też koniecznie napisać o głównych aktorkach całego przedsięwzięcia, czyli Gabrieli Goli i Aleksandrze Brożynie. Obie panie są studentkami AST, a więc można przyjąć, iż są w ciągłym procesie doskonalenia swoich zdolności. Mogłoby się wydawać, iż zabraknie gdzieś energii i siły do podtrzymania dynamiki historii, co w konsekwencji doprowadziłoby do zbagatelizowania sedna fabuły. Nic bardziej mylnego. Te dwie młode dziewczyny poradziły sobie ze wszystkim doskonale.
Na etapie, na którym są obecnie, pokazały najwyższą jakość warsztatu teatralnego, a z pewnością dołożyła się do tego spora ilość talentu. Fantastycznie budowały napięcie, które już samym słowem było wyczuwalne. Ich dokładna praca ciałem, wyuczone gesty i charyzma sprawiły, że spektakl oglądało się uważnie od początku do końca. Warto dodać, że dziewczyny mają w sobie niemały urok osobisty, a to tylko dodatkowy, pozytywny aspekt.
Należy zwrócić uwagę także na wspomnianą wcześniej pracę ciałem. Wiadomym jest, że dla artystów, ciało jest narzędziem do wyrażania uczuć. Jednak w tym przypadku działo się znacznie więcej. Dziewczyny grały całe sobą. Ich ręce, nogi, dłonie, były poniekąd przedłużeniem wymawianych kwestii. Te wszystkie gesty stanowiły uzupełnienie konwersacji między nimi. Niesamowite, jak można być świadomym własnego bycia, właśnie dzięki pracy nad ruchem.
Dbałość o szczegóły
Nie można nie wspomnieć, że oprócz pracy aktorek, dołożono wielką staranność do pozostałych elementów widocznych na scenie. To, co widz mógł zobaczyć, miało swój cel. Scenografia, za którą odpowiada Dżesika Zemsta, była minimalistyczna, zupełnie nieodwracająca uwagi od głównego wątku. Co ważne – była także bardzo praktyczna, a na scenie były tylko te rzeczy, które miały odegrać swoje zadanie. Aktorki w subtelny sposób, raz po raz, wyciągały z wielkiej siatki potrzebne elementy, którym później nadawały nowe znaczenie. Nic nie zakłócało ich pracy, a wręcz przeciwnie, wszystko było uzupełnieniem słów.
Z należytą sumiennością opracowano także choreografię. Ekspresyjne, jakby niekontrolowane działania, były przepełnione, odpowiednimi do danej sceny, emocjami. Wszystko to, w połączeniu z bardzo dobrze skomponowaną muzyką, tworzyło jedność. Co więcej, pojawiający się zapętlony utwór, miał ciekawe, ludowe brzmienie, idealnie wkomponowane do historii. Dbałość o szczegóły została w tym przypadku zachowana na naprawdę wysokim poziomie.
„Herstorie Różewicza” są bolesnym, choć i zabawnym w pewnych momentach, zetknięciem z rzeczywistością. To, co porusza najbardziej, to prawda. Dużym atutem spektaklu jest wykorzystanie wszelkich możliwych narzędzi do pracy w celu ukazania najgłębszych emocji. Świadomość bycia na scenie, odczuwania tego, co dzieje się w głowach aktorek, to niemałe wyzwania dla niejednego artysty. W tym przypadku wszystko ze sobą grało, tworząc niezapomnianą całość. Wielkie brawa dla studentek, reżysera i wszystkich twórców zaangażowanych w przygotowanie projektu. Warto jest poruszać tematy niewygodne, by uświadamiać innych o istnieniu realnego problemu.
Klaudia Kowalik
fot. Krzysztof Zatycki