Czego nie widać - recenzja spektaklu
2023-05-15 09:53:16 | Wrocław„Czego nie widać” to nowa pozycja w repertuarze Teatru Polskiego we Wrocławiu. W dniach 13-14 maja 2023 roku na Scenie Kameralnej można było zobaczyć premierowe pokazy tego przedstawienia, które grane jest przez dwie obsady. Nam było dane sprawdzić wyczyny aktorów i aktorek w tym drugim terminie i już możemy wam zdradzić, czy warto wybrać się na tę sztukę. Przeczytajcie recenzję „Czego nie widać”!
Zobaczcie zdjęcia z (prawdziwej) próby przed premierą >>
Wielki przebój w Teatrze Polskim we Wrocławiu
Reżyser Marcin Sławiński od lat pokazuje, że potrafi realizować spektakle o lekkiej tematyce i w zabawnej formie. Tym razem jednak stanęło przed nim ogromne wyzwanie, bo „Czego nie widać” to niesamowity przebój scen całego świata i hit kasowy, latami nieschodzący z afiszy. To także sztuka wymagająca od obsady aktorskiej wielkiego dystansu do własnego zawodu oraz maksymalnego skupienia i precyzji wykonania. Czy zatem sukces uda się powtórzyć w Teatrze Polskim we Wrocławiu?
„Czego nie widać” Michaela Frayna to propozycja z gatunku farsy, w której widzimy kulisy (z początku w przenośni, a później dosłownie) pracy prowincjonalnego zespołu teatralnego, przygotowującego się do premiery spektaklu pod tytułem „Co widać”. Próba generalna daje nam jasny obraz tego, jak bardzo „w proszku” są jeszcze artyści tuż przed pierwszym występem przed publicznością.
Opanować farsę
Jedyną osobą, która zdaje się znać tekst i wiedzieć co robi jest reżyser, ale i on bardzo szybko ujawni swoje słabości (zakulisowy romans z aktorką i inspicjentką), nie mówiąc już o konfliktach wewnątrz zespołu aktorskiego, jakich nie da się ukryć pod charakteryzacją i kostiumami. Wszystko to musi doprowadzić do absolutnej katastrofy, ale przecież najlepsi aktorzy teatralni świetnie improwizują i radzą sobie z wpadkami na scenie tak, że widz nie ma pojęcia, która z absurdalnych scen była w scenariuszu, a która bawi, choć faktycznie jest istną tragedią.
W „Czego nie widać” chaos narasta bardzo stopniowo - od drobnych wpadek doświadczonej aktorki na próbie, przez zgubione szkło kontaktowe imponującej figurą, lecz porażającej brakiem talentu gwiazdy, aż po dublujących tę samą postać zastępców starszego aktora, który lepiej pamięta gdzie ukrył alkohol niż kiedy ma wejść i co mówić. Absurd goni absurd, a nieuchronna porażka nie daje się zamaskować talerzami sardynek, pudłami, torbami czy ręcznikami.
"Ile TU drzwi!"
Spektakl rozkręca się powolnie, co wynika z jego konstrukcji. Przez pierwsze 20 minut niewiele się dzieje i nie jest też zbyt zabawnie. Przede wszystkim mamy zrozumieć formułę i nauczyć się konwencji (widzimy próbę, podczas której interweniuje reżyser). Później jednak ten stan rzeczy zmienia się diametralnie, a elementów, które do łez rozśmieszają widownię przybywa w lawinowym tempie. Bawią wpadki aktorów, nieporozumienia w kwestii rekwizytów i zamieszanie związane z pokaźną ilością drzwi w scenografii.
Chyba właśnie ona jest tu głównym katalizatorem śmiechu. Obserwując pomyłki i zamieszanie z wchodzeniem i wychodzeniem odpowiednich osób w odpowiednim czasie, zdajemy sobie sprawę z tego jak trudne musi to być dla tej prawdziwej obsady aktorskiej. Zawsze wielkim wyzwaniem jest „granie grania”, gdy aktorzy wcielają się w rolę aktorów, którzy naturalnie mają jeszcze grać swe postacie. To istna piramida wyzwań, na którą zespół Teatru Polskiego we Wrocławiu wszedł z niebywałą gracją i jeszcze zatknął na szczycie flagę z napisem „Możemy wszystko!”.
Michał Derkacz
fot. Krzysztof Zatycki