|
|
Wycieczka na koncert grup muzykujących, których twórczość jest mi zupełnie nie znana, zwykle okazuje się zarówno pouczająca jak i przyjemna. Środowy koncert (11 stycznia 2006) nie był wyjątkiem od reguły - i choć zaryzykowałem utratę tak cennego w sesji czasu - nie żałuję. Do przyjaznego muzyce wszelakiej 'Od Zmierzchu Do Świtu' przyjechał poznański Lilith i nowy projekt gitarzysty Sisters Of Mercy - Robochrist.
Dla laików takich jak ja, muzyka prezentowana przez Lilith, to gotyk. Jednak jak dowiedziałem się od samego zespołu, oni nie czują się czysto gotycką kapelą. I dobrze. Bo dziś zamykanie się w jakiejś konkretnej niszy grozi absolutnym wypadnięciem z obiegu. Sam zaprezentowany set był bardzo zwięzły i przyjemny w odbiorze. Agnieszka Stanisz śpiewa bardzo mocno i przejrzyście, co w połączeniu z jej wyglądem powinno przyciągać tłumy męskich (a może i nie tylko) grouppies pod scenę. Takowych raczej nie było, ponieważ ogólnie mało ludzi stawiło się w klubie. Ale organizacja koncertu w mieście studenckim w trakcie sesji wiąże się z ryzykiem niskiej frekwencji. Drugim głosem w zespole jest growl basisty Huberta Walczaka. W połączeniu oba te wokale tworzą niesamowity efekt, co najbardziej mi się spodobało w utworze 'Nobody'. Skład dopełniają jeszcze klawiszowiec Aleksander Kubacki (będący jedyną osobą z początkowego trzonu zespołu) i dwaj gitarzyści. Mankamentem w odbiorze całego występu był brak perkusisty, którego zastępowała elektronika. Natomiast w trakcie krótkiej rozmowy Hybert zapewnił mnie, że poszukują perkusisty i jak tylko pojawi się osoba, która podoła stawianym przez zespół zadaniom, Lilith będzie miało 'żywą' perkusję.
Po występie Lilith frekwencja pod sceną zdecydowanie wzrosła, na niekorzyść liczebności ludzi na samej scenie. Stało się to za sprawą przejścia chłopaków z Lilith pod scenę, a także za sprawą samego Chrisa Catalysta, który okazał się jedynym muzykiem w swoim własnym projekcie Robochrist. I wbrew wszelkim informacjom na plakatach, jego występ nie miał zbyt wiele wspólnego z Sisters Of Mercy. Wymalowany jak czarno-biały klaun wyszedł na scenę. Ogromna liczba dźwięków puszczonych z przysłowiowej 'taśmy', które Robo gdzieś w domowym zaciszu sklecił i do tego jego popisy z gitarą na scenie. Muzyka przechodząca od dyskotekowych bitów, przez folkowe zagrywki i rockowe riffy, aż po death metal jest wyjątkowo ciężka do sklasyfikowania, lecz samemu twórcy się to chyba udało. Na jego oficjalnej stronie można znaleźć określenie 'one-man techno metal circus freak music'. I myślę, że jest to trafione w dziesiątkę. Było to naprawdę niecodzienne widowisko. Wśród małej publiczności jaka się pojawiła w klubie, właśnie by posłuchać Jego muzyki, przyszli przypadkowo znajdujący się we Wrocławiu Holender i Meksykańczyk.
Uważam, że Lilith zdążyło wyrobić sobie w Polsce renomę i chyba lepiej by na tym wyszli, robiąc własną mini-traskę, na którą bilety były by zdecydowanie tańsze niż razem z Robochristem (który jak się okazało sam nie przyciągnął tłumów). Z drugiej strony może to zapowiadać silną ekspansję na rynek muzyczny Lilith w tym roku, skoro ruszyli w trasę już z początkiem roku, nie przejmując się męczącą potencjalną publikę sesją egaminacyjną i innymi niesprzyjającymi okolicznościami. Jak wynikało z rozmowy po kncercie, Chris też nie wydawał się przejęty sytuacją zastaną u nas w kraju i cieszył się, że chociaż tyle ludzi przyszło. Zdjęcia z koncertu znajdują się w dziale foto.
Maciek.Jaros@dlastudenta.pl |