Joe Satriani – chłopak z gitarą
2006-07-02 23:06:43 | WrocławSobota, 1 lipca. Ciepły, letni wieczór. Wrocławski rynek tętni pełnia życia. Zewsząd napływają setki miłośników gitarowego grania oraz tych, w których nazwisko amerykańskiego wirtuoza wzbudza ciekawość. Z minuty na minutę pod sceną robi się coraz ciaśniej, a rozgorączkowany tłum czeka już tylko na mistrza Joe i jego magiczne dźwięki...
Podczas tegorocznej trasy promującej najnowszy album „Super Colossal", Joe Satriani odwiedził takie miasta, jak Amsterdam, Bruksela, Lyon, Londyn, Kopenhaga czy Sztokholm. W jego muzycznym grafiku nie zabrakło także stolicy Dolnego Śląska - a to wszystko za sprawą festiwalu „Wrocław Non Stop", którego organizatorzy postarali się o gwiazdy światowego formatu (wśród nich m.in. Al Jarreau, Buena Vista Social Club, Asian Dub Foundation). Koncert Joe Satrianiego był jedną z największych atrakcji podczas tegorocznej edycji „eksplozji kultury" - nic w tym dziwnego, wszak uchodzi on za jednego z najlepszych gitarzystów na świecie.
Zanim jednak „Satch" i jego muzycy pojawili się na scenie, w roli supportu wystąpił brytyjski gitarzysta Adrian Legg, który w latach 1993-1996 zyskał miano najlepszego akustycznego gitarzysty wśród czytelników magazynu „Guitar Player". Legg podniósł temperaturę na rynku, która o godzinie 21.30 zbliżyła się do apogeum.
Joe Satriani przebojowo zaczął swój koncert, wprawiając publikę w prawdziwą euforię. Nie zabrakło starych przebojów rodem z „Surfing With An Alien", jak i najświeższych utworów z krążka „Super Colossal". Nie zabrakło także krótkich przemówień, podziękowań dla polskiej publiczności, której mistrz dedykował jedną ze swych kompozycji oraz gorącego zapewnienia, że jeszcze nie raz zagra na słowiańskiej ziemi. Wszystko to potęgowało tylko radość, głośno skandujących imię gitarzysty, słuchaczy. Nie trudno było więc odgadnąć, że Wrocław nie pozwoli Joe Satrianiemu odjechać bez popisowego bisu. I tutaj napięcie sięgnęło zenitu - na deser „Satch" postanowił zabawić się z publicznością, serwując dwa kawałki, w tym „Crowd Chant" - utwór, podczas którego publiczność naśladuje wygrywane na gitarze dźwięki i klaszcze. Słuchacze połknęli haczyk, a rynek wypełnił wesoły chóralny śpiew, który umilkł dopiero, gdy Joe na dobre opuścił scenę.
Sobotni
koncert był bardzo dobry. Obok wirtuoza Satrianiego świetnie spisali
się jego muzycy oraz ekipa techniczna - wszystko było dopięte na
ostatni guzik. Niestety, atmosfera - choć niewątpliwie gorąca - często
pozbawiona była uroku, którego nie brak koncertach klubowych, gdy
zjawiają się tylko oddani fani artysty... Jednak taki już przywilej
wielkich festiwali, że znajdą się na nich przypadkowe osoby, które
zapytają: „A kim właściwie jest ten Satriani?"... A miłośnikom talentu
Amerykanina nie pozostanie wówczas nic innego, jak uśmiechnąć się i
powiedzieć: „Satriani? Taki tam... chłopak z gitarą".
Marta Lipińska
marta.lipinska@dlastudenta.pl