Mechaniczna miłość
2005-12-14 00:00:00 | WrocławMechaniczna miłość
Gdyby któregoś dnia znienacka przyszedł do ciebie agent CIA i poinformował, że oto jesteś przedmiotem eksperymentu rosyjskich naukowców, a ukochana osoba, z którą żyjesz od kilku lat i dla której rzuciłeś swe dotychczasowe zajęcia i pasje, to tylko robot, uwierzyłbyś? Nagle okazuje się, że uprawiasz seks z maszyną – genialnym dziełem informatyków, że jej zapach jest efektem długotrwałej pracy chemików, a na dodatek każdy fragment twojego życia obserwuje grupa ludzi, którzy na pewno nieźle się bawią twoim kosztem. Ja bym pewnie nie uwierzyła. Apokryf Agłai to pierwsza powieść Jerzego Sosnowskiego. Pierwsza i bardzo udana. Przede wszystkim polecam ze względu na zaskakującą fabułę. To niemal wybuchowa mieszanka prozy obyczajowej i science-fiction, ubrana w żywy i przystępny język. Po pierwszych rozdziałach odnosi się wrażenie, że to kolejna książka o biednych mężczyznach porzuconych przez kobiety, którzy próbują poukładać sobie życie. Wiadomo: zaczynają pić, w kuchni stoją od kilku dni sterty brudnych naczyń, a bliskie spotkania z żelazkiem stają się nie lada wyzwaniem. Pierwszy z nich (narrator) jest polonistą, drugi (Adam Kleszczewski) muzykiem z tajemniczą przeszłością. Spotykają się w jednym z warszawskich liceów. Na pierwszy rzut oka nic szczególnego, a może jednak te mury kryją coś więcej, coś, co sprawiło, że życie któregoś z bohaterów uległo diametralnej zmianie. Druga część książki służy właściwie zapoznaniu się z historią Adama. Poznajemy go dzięki narratorowi, który prowadzi z nim dość wnikliwe rozmowy. Jak się okazuje łączy ich nie tylko poczucie osamotnienia, ale i więzy krwi. Życie Adama na pierwszy rzut oka wydaje nudne - genialny muzyk pod stałą opieka mamusi, której marzeniem jest, aby syn wygrał konkurs chopinowski. Gdy Adam miał dwadzieścia pięć lat i kończył studia na Akademii Muzycznej w klasie fortepianu, tę wygraną miał niemal na wyciągnięcie ręki. Codzienne wielogodzinne próby nie pozwoliły mu jednak na prowadzenie bujnego życia towarzyskiego czy czerpanie radości ze spotkań z rówieśnikami. Żył do tej pory raczej na uboczu, bardziej zżyty z fortepianem niż z ludźmi. Na dwa tygodnie przed głównym konkursem decyduje się wyjechać do Podkowy Leśnej na imprezę urodzinową, gdzie został zaproszony przez znajomego. Tu poznaje Lilkę i od tego czasu jego życie diameghtralnie się zmienia w pasmo cielesnych rozkoszy u boku kochającej kobiety. Nie jest to jednak zwyczajny romans przepełniony silnym pożądaniem i seksem. Nie zapominajmy bowiem, że to love story ma się przerodzić w fantastyczno-naukową ucztę z wątkiem kryminalnym i jednocześnie doprowadzić Adama do duchowego upadku. Warto więc stać się jednym z biesiadników i usiąść przy wspólnym stole z Sosnowskim, by zakosztować jego specjałów wyobraźni, która szczególnie rozwija się w części drugiej. Nagle dowiadujemy się, że autorem całej tej opowieści jest Andrzej Nietota, a historia Adama oparta została na życiu pana Krzysia – podwórkowego menela o nienagannych manierach. Któregoś dnia do drzwi Andrzeja zapuka dusza Lilki, a co z tego wyniknie pozostawiam już ciekawości czytelników. Pojawiały się oskarżenia, iż powieść Sosnowskiego traktuje o kobietach modliszkach. Nie wydaje mi się jednak, że Beata, Lilka, Maria czy Irena, bohaterki kolejnych części powieści zasługują na to określenie. Owszem, są to kobiety silne, radzące sobie w życiu, mądre czy ładne, ale to, że odchodzą one od swoich mężczyzn, potrafią być niezależne, nie upoważnia nas, by je nazywać potworami! Mężczyźni na ich tle zdają się być tylko pionkami w grze, niedoskonali, pełni kompleksów stanowią zupełne przeciwieństwo płci pięknej. Sami zasługują sobie jednak na miano nieudaczników, nie robią nic w tym kierunku, żeby sobie pomóc, żeby stać się kimś atrakcyjnym i wyjątkowym. Zaniedbują obowiązki w pracy czy względem rodziny i po prostu przegrywają. Nie chciałabym tu popadać w skrajność i stwierdzać, iż książka Sosnowskiego to studium osobowości obu płci, nie da się jednak ukryć, że zastanawiający jest w jego powieści ten podział ról. Czytanie Apokryfu… możemy porównać do spaceru po jakimś zamczysku. Gdy wydaje nam się, że już wszystko zobaczyliśmy, okazuje się, że nie zwiedziliśmy jeszcze jednej sali. Decydujemy się wejść, przerzucić następne kartki powieści, a tam czeka na nas niespodzianka: wystrój i atmosfera nowej sali – nowego rozdziału zadziwiają, zaskakują, budzą szereg emocji. Kiedy okazuje się, że naprawdę trzeba już wyjść, bo historia dobiega końca, pojawia się niepewność, czy świat do którego wracamy istnieje naprawdę i czy ktoś obok, kto chce nas złapać za rękę, jest na pewno człowiekiem. Dla mnie Sosnowski jest mistrzem zaskakiwania i umiejętnie obrazuje to, jak dziwny i pełen zagadek potrafi być ten świat. Joanna Gauden (joanna.gauden@dlastudenta.pl) |