Balladyna - zbrodnie, konflikty i feminizm [RECENZJA]
2017-02-16 14:53:58 | WrocławNa scenie ani przez chwilę nie było dylematu: zabić czy też darować życie? Zbrodnia została już popełniona. Co do tego nie ma wątpliwości. Nie ma o czym mówić. Co zatem? O czym mówić, kiedy obecność na scenie Aliny jest już tylko symboliczna, jest tylko duchem, znakiem tego, co wydarzało się w przeszłości… jest cieniem, który kładzie się daleko, daleko w przyszłość. Sięga aż do historii naszej ojczyzny.
Balladyna jako władczyni przedstwiona jest jako osoba stojąca na czele Polski. Jej wypowiedzi krążą wokół probemów zwiążanych z władzą i trudami ludu. Sama Balladyna występuje w stroju z orłem, podobnym do tego z herbu Polski, jednak odwróconym do góry nogami.
Scena pełna jest konfliktu. Najbardziej angażujący emocjonalnie - to konflikt dwóch sióstr. Alina próbuje wzbudzić w siostrze - tytułowej Balladynie - wyrzuty sumienia z powodu popełnienia okrutnej zbrodni. Ta jednak, zupełnie ją ignoruje. Co się stało, to się nie odstanie. - "Ty byś ją i drugi raz zabiła" - komentuje Goplana. Bezlitosna Balladyna ani przez moment nie czuje skruchy, owszem targają nią emocje, ale daleko takim to poczucia winy, żalu.
Jeszcze bardziej przejmujące jest monolog Balladyny z Matką - choć ta, wcale nie pojawia się na scenie, Agnieszka Kwietniowska (tytułowa Balladyna) doskonale radzi sobie w przedstawieniu tej rozmowy i stwarza ciężką - właściwą tej scenie, pełną pogardy i okrucieństwa atmosferę.
Jeśli można powiedzieć, że większość postaci na scenie została potraktowana przez reżyserkę zupełnie poważnie, to już sam Kirkor jest jedynie kluczowym elementem, którego nie dało się ominąć, acz sama obecność jego jest groteskowa. Wyśmiany w duchu feministycznego spojrzenia na swoją rolę. Właściwie wcale nie musiał pojawiać się w tym przedstawieniu. Pojawił się tylko po to żeby, by umożliwić zakpienie z postawy bogatego, wszechmogącego, zadufanego w sobie mężczyzny. Za równo Balladyna, jak i Alina odpowiadają na jego pytania lakonicznie, od niechcenia i zupełnie bez przekonania. "Która z was mnie kocha?". Alina: ja. Balladyna: ja mogę. W konflikcie między siostrami nie widać motywacji w postaci uczucia, jest tylko rządza władzy i dobrego powodzenia.
Przedstawienie rozpoczyna się od montowania metalowych elementów na scenie, które jak się później okazuje - zupełnie niczemu nie służą. Te metalowe rury, zwisający kabel - to jakby szpilki powtykane w ten, jakby nie było - baśniowy, i tragiczny świat utrzymany w klimacie ballady. Scena jest dość "bogata", siedząc w pierwszych rządach odczuwa się nadmiar. W centrum znajduje się ogromny, nadpalony pień drzewa, w które, jak się domyślamy - uderzył piorun. Sporej wielkości ekran, na którym wyświetlane były sugestie aktów dramatu do których nawiązywano pomnażał skupienie, a tworzone na gorąco rysunki były ciekawym elementem tego widowiska.
Choć przedstawianie z założenia było muzyczne, muzyka zupełnie nie przytłaczała, wręcz przeciwnie - pojawiała się w idealnie wywarzonych momentach i niesamowicie ubarwiała całość. Miejscami odczuwało się trochę niedosyt tej energii muzycznej.
Na koniec nie rozległy się grzmoty i nie było błyskawic. Zakończenie odegrano w cichy i symboliczny, ale bardzo oryginalny sposób.
Estera Głowacz
fot. materiały prasowe