Dwa Dziady w Arce
2007-02-28 11:00:52 | WrocławW przytulnym, kameralnym pomieszczeniu sztuka na Menniczej subtelnie zaczarowała widownię mistycyzmem.
Druga część Mickiewiczowskich Dziadów, przedstawiona 23.02 w teatrze Arka była premierą tajemniczą i misterną, czyli taką jaką winien ociekać romantyczny dramat. W oczekiwaniu na spektakl, widzów przyjemnie zaskoczył kontakt z ascetyczną scenografią w wykonaniu Elżbiety Roszczak i Jana Kota, genialnie oddającą wielkość egzystencjalnych wartości, będących ideą spektaklu.
Odkurzenie wczesnoromantycznej filozofii egzystencji, udało się Renacie Jasińskiej - reżyserce, dzięki skromności w akcentowaniu sceny na rzecz siły aktorskiego dialogu. Mimo nastawienia widza na wieczór z dramatem i jego definicją, pierwszy kontakt ze sceną nie budzi grozy. Wizerunek Chrystusa ukrzyżowanego, z twarzą uśmiechniętą, wolną od ciężkich i zimnych wyobrażeń Pana karzącego w towarzystwie światłocieni, jest przedsmakiem refleksji odbiorcy. Nie wypowiadany bunt, przeciw kanonom i konwencjom salonowych scen ucichł wraz ze zgaśnięciem światła.
Pierwszy ruch na scenie należał do Eweliny Niewiadowskiej w roli (Ewy, Zosi). Pierwsze minuty co bardziej hałasującego odbiorcę, mogą zaniepokoić brakiem muzyki co skupia uwagę na lekko, poruszającej się niczym w obłędzie bohaterce epizodu. Ten opływający w niewidzialnych kwiatach taniec, przemieszany z upadkami wywołanymi niepokojem, ukazuje romantyczny lęk przed tym co boskie. Ostateczny upadek zamyka bezlitosna ciemność, która pozostawia widzów w niepewności. Przerywa ją demoniczna muzyka (Aleksander Chudobin i Piotr Matuszewski) wpleciona równocześnie w pojawienie się na scenie grupy aktorów (a może właśnie Dziadów) których da się rozpoznać jedynie po białych strojach, bliskich ludowemu wzornictwu. Ten celowy chaos, przerywa światło i ujawnienie wszystkich spotkanych w „scenicznej kaplicy" by obrzędem podkreślić Dzień Zaduszny .
Wymogi Guślarza (w roli tej Sylwester Różycki)...zamknijcie drzwi od kaplicy, żadnej lampy, żadnej świecy, w oknach zawieście całuny...zostały spełnione niczym w obawie przed zemstą zagubionych duchów. Bohater swoją fizjonomią jak i zdecydowanym tembrem głosu podrywa widzów lekko onieśmielonych małym dystansem pomiędzy sceną a widownią. To co przyjemnie zaskakuje widza, to brak odtwórczego ujęcia głównych bohaterów. Oprócz ludowej garderoby, postaci te różnią się między sobą jedynie płcią, wiekiem czy przyczyną nie dostąpienia łaski odkupienia. Reżyserka uniknęła tutaj sztampowej interpretacji Mickiewicza przez faworyzowanie postaci Guślarza. To co pomiędzy sferą sacrum a profanum daje się uchwycić w głośno wypowiadanych dialogach, zdradzających lęk przed upiorami czy duchami.
Dziady, jako obrzęd bliski pogańskiej wierze w siłę sprawczą umarłych i jednocześnie próba przekupstwa ludzkimi metodami dla zapewnienia sobie spokoju sumienia, to wbrew pozorom w uporządkowanym religijnie świecie- element wiecznej przekory człowieka z Bogiem. Ludzka bezsilność w pomocy dla zagubionych dusz, przedstawiona została przez aktorów(m.in ośrodka edukacyjno-terapeutycznego Ostoja) dynamicznie poruszający się na scenie, obłędnie krążących w miejscu czy poszukujących schronienia we wzajemnych objęciach. Jedyny dystans dzielący bohaterów to grzechy-lekkie i ciężkie, determinujące ich odkupienie. Aniołki Józio i Rózia, powtarzają prawdę dotyczącą religijności człowieka... że, kto nigdy nie dotknął ziemi ni razu, ten nigdy nie może być w niebie... dla powiązania ludzkich związków z boskim porządkiem Mickiewicz dopisał... do nieba patrzysz w górę a nie spojrzysz w siebie; Nie znajdzie Boga , kto go szuka TYLKO w niebie .
Symbolika gorczycy czy pszenicy dla podkreślenia pogańskiej ludzkiej natury, wymaga przypomnienia widzowi przez aktorów...że kto ni razu nie był człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże. Ten brak konsekwencji w życiowych postawach przypomniała postać Upiora i Pana grana przez Artura Borkowskiego-którego życie nie przewidywało empatii dla słabszego, biedniejszego czy po prostu „innego".
Być może najbardziej krzepiące słowa padają na koniec, będące wsparciem dla tych którzy poszukują wytrwałości w ciągłej walce z losem czy po prostu z nieżyczliwą codziennością ...kto nie doznał goryczy ni razu, ten nigdy nie może być w niebie... Smutek i lament przerwany przez Guślarza, uzmysławia bezsens ludzkiego zamętu a cisza wypełniona w tle rosyjsko brzmiącą modlitwą nadaje etnicznego wymiaru tak moralnie istotnych prawd.
Dla poszukujących wielkiej treści w skromnej formie, bez marketingowej otoczki z całą pewnością można polecić „Dziady" w Arce na po karnawałową refleksję.
Sugeruję powtórzyć kontakt z Dziadami w czas Zaduszek - być może ziarenka gorczycy zdążą się do tego czasu rozpuścić w co bardziej zatwardziałym sercu widza.
Monika Budnik
(na zdjęciu Artur Borkowski i Sylwester Różycki)