„Zwycięstwo” ze wskazaniem na remis
2007-07-05 14:25:54 | WrocławWróćmy do początku „Zwycięstwa”, sztuki Howarda Barkera. Brytyjskiego dramaturga, który dla określenia swej twórczości stosował termin „Theatre of Catastrophe”. W wolnym tłumaczeniu formuła ta zakłada jako pewnik, że sztuka z założenia powinna być nieprzyswajalna, ciężkostrawna. Należy jej organicznie doznać, przeżyć w bólach, jak chorobę żołądka. Jak wewnętrzny napalm. Reżyserka wrocławskiej inscenizacji „Zwycięstwa”, Helena Kaut-Howson, wzięła sobie głęboko do serca odautorskie instrukcje. Wraz z odpowiedzialną za scenografię Pamelą Howard, skorzystała z zaproszenia Krystyny Meissner, dyrektor Współczesnego, inscenizując sztukę zgodnie z zaleceniami Barkera, dla którego cierpienie pozostanie najwyższą instancją sztuki.
Ziemia. Deski parkietu zostały wyłożone warstwą ziemi, w której, jak można przypuszczać, porusza się niestrudzone robactwo. Wygłodniali reducenci łakomie wypatrują kąska, postępując zgodnie ze swoją moralnością, zapisaną w kodeksie praw natury. Wierni są prawidłom dotyczącym świata zwierząt, a takie jest właśnie „Zwycięstwo” – zwierzęce. Fabularnie sztuka koncentruje się na przedstawieniu spektrum siedemnastowiecznej monarchii brytyjskiej. Karol II Stuart, mszcząc się na sprawcach ścięcia swego ojca, wystawia na widok publiczny zbezczeszczone zwłoki sędziego Bradhsaw, odpowiedzialnego za tę egzekucję. Wdowa po nim (Danuta Stenka), szorstka, sztywna purytanka postanawia za wszelką cenę skompletować rozproszone członki swego małżonka, aby dokonać pochówku. Podkreślmy: za wszelką cenę. Wyrusza w podróż do stolicy. Trzeba dodać, że będzie to droga przez mękę, w trakcie której dojdzie do swego rodzaju metamorfozy – pani Bradshaw zostanie wystawiona na próbę, która zachwieje jej niezłomnością. Święta stopniowo przeobrazi się w dziwkę. Będzie wraz ze współtowarzyszem (Bogusław Kierc) czołgać się po glebie jak zwierzę, przez innego zostanie zgwałcona, w stanie błogosławionym zostanie służką na królewskim dworze, co ma być w tym układzie rozumiane jako niebywały awans społeczny. I nie oznacza to końca makabrycznej przeprawy, podczas której fatum ciąży nad wszystkimi obecnymi. Fatum jest przewrotne, ma twarz ulicznika, stręczyciela, łotra, zbrodniarza – lubującego się w perwersyjnej wyliczance.
Karty w pewnym stopniu rozdaje tu monarcha, Karol II, którego postać ukazana została daleko od politycznej poprawności. Zresztą jego sceniczna interpretacja nie odbiega zbytnio od rzeczywistości. Król (w tej roli znakomity Maciej Tomaszewski), jak sam powiada, przemierzył całą Europę z penisem na wierzchu, jako chorągiew. Howard Barker sprowadza królewski dwór do rangi burdelu, którym zarządza monarcha-dziwkarz o niezwyciężonym libido, o potężnym potencjale prostactwa, cynizmu i perwersji. Intencje autora od początku są jasne: arystokraci odgrodzeni są od uciśnionych szaraczków parawanem, za którym dochodzi do nieustannych orgii. Po drugiej zaś stronie ludzie cierpią. Ludzie szarzy, zdradzeni, oszukani. Ludzie wierzący w moc rewolucji, której niestety przeprowadzono do końca. Można czepiać się naiwności zastosowanych kontrastów, uproszczeń, łatwych wniosków, lecz nie to wydaje się w „Zwycięstwie” najważniejsze. Policzkowani są przecież wszyscy obecni. Bez wyjątku.
Najbardziej istotna wydaje się w sztuce poetyka Barkera, który przez pryzmat spektaklu Heleny Kaut-Howson aktualizuje formułę katharsis na potrzeby współczesnego widza, wielokrotnie zarażanego rozmaitymi odmianami znieczulicy. Sposób jest niewyszukany: należy przetestować wytrzymałość obserwatorów na wszelkie sposoby zadawania i odczuwania bólu. Także psychicznego. W rezultacie przestrzeń teatralnego świata wykreowana jest przede wszystkim przez niskie instynkty, przemoc, wyuzdanie. Przez wszystko to, czego widz chciałby uniknąć. W konsekwencji proces identyfikacji z bohaterami przebiega na poziomie przerażenia bądź zniesmaczenia. Odmalowana w sztuce rzeczywistość przypomina powieści Michela Houellebecqa, który seksualność i przemoc doprowadza do absurdu, a jego ulubiony kanał transmisyjny posługuje się gwałtem na emocjach. Podobnie w inscenizacji Kaut-Howson. Samo rozlokowanie widowni przypomina arenę – siedziska umieszczone zostały z dwu stron sceny, zasypanej ziemią. Toczy się tam walka. Zwycięzca jednak pozostaje nieznany, kręgosłup zostaje przetrącony każdemu z osobna.
Oczywiście należy zwrócić uwagę na niesamowitą grę Danuty Stenki, Macieja Tomaszewskiego, jak i całego wrocławskiego zespołu. Bohaterowie są niejednoznaczni, rozrywani są przez drzemiące w nich emocje. Dochodzi do skomplikowanych, przewrotnych metamorfoz – gwałciciel zostaje wybrankiem życia, syn pluje na matkę, król miotany kompleksem fallicznym dostaje białej gorączki. Misja zaś zostaje spełniona : pani Bradshaw kompletuje porozrzucane szczątki małżonka, nie bacząc na zastosowane środki, które są uświęcane, gdy trzeba. Czy misję swą spełniła reżyserka? Bo jeśli mamy tu zwycięstwo – to czyje?