Za nami dziewiąta już premiera Carmen w powojennym Wrocławiu, chyba najlepiej znanej i najczęściej wystawianej opery na świecie. Pierwsza odbyła się 1949 roku. Reżyserował ją Stanisław Cegielski, a w partii tytułowej wystąpiła Bożena Brun-Barańska, która zachwyciła widzów skalą swojego głosu. Ostania, w reżyserii Pawła Frontczaka, miała miejsce 11 maja w Operze Wrocławskiej i okazała się prawdziwą ucztą dla zmysłów wzroku i słuchu. Wrocław ma więc za sobą kolejną udaną premierę.
Pierwszy akt „Carmen” rozgrywa się przed fabryką, z której wychodzą robotnice po całym dniu pracy. Zgromadzeni przed nią wojskowi już myślą o przyjemnym wieczorze, jaki ich czeka w towarzystwie dziewcząt. Z grona kobiet wyłania się Micaela (Dorota Wójcik) ubrana w piękną zieloną suknię. Poszukuje ona swojego narzeczonego Don Josego (Janusz Ratajczak - tenor). Wkrótce na scenie pojawia się także Carmen (Ewa Vesin), która tańcząc habanerę zauważa ukochanego Micaeli. Wręcza mu zaczarowany kwiat, budząc tym samym uczucie w sercu młodego żołnierza. Całość akcji oparta jest na relacjach tej trójki bohaterów, choć warto wspomnieć o jeszcze jednej ważnej postaci, mianowicie o Escamillo (Rafał Songan), który jako torreador ma powodzenie u płci przeciwnej i, jak się okaże wkrótce, także Carmen dostrzeże jego urok. Tymczasem Don Jose rzuca dla Cyganki służbę wojskową i wyrusza z nią i jej przyjaciółmi – przemytnikami w podróż. Uczucie między tą dwójką powoli zaczyna jednak słabnąć, ponieważ Carmen jest znudzona ciągłymi wyrzutami Don Josego, a jej serce wyrywa się ku nowemu kochankowi. Don Jose dowiedziawszy się, że Carmen chce go opuścić dla torreadora w przypływie szału zabija ją – dziewczyna próbuje dojść do bramy areny, gdzie słychać śpiewy opiewające zwycięstwo Escamilla, traci jednak siły i pada martwa na schodach. „Carmen” to rzecz o wolności człowieka, o jej ograniczeniach związanych z cywilizacją, którą samą wytworzyliśmy. Dlatego Don Jose, chce opuścić tańczącą dla niego ukochaną, dlatego obawia się porzucić służbę wojskową, z tego też powodu Micaela ani razu nie powie Don Jose wprost, że go kocha.
O ile pierwsze dwa akty, pokazujące rozwój uczucia między Jose a Carmen, zdawały się być mało przekonujące i barwne, o tyle druga część rozpoczynająca się po kilkunastominutowym antrakcie zniwelowała wszystkie wcześniejsze niedociągnięcia. Gra aktorów ogarniętych tak silnymi uczuciami jak zazdrość czy może nawet nienawiść była pełna pasji, a ich głosy doskonale odzwierciedlały to, co działo się w ich duszy. Znakomita aria Carmen z kartami, z których wywróżyła sobie, że czeka ją śmierć, a przede wszystkim fenomenalna i przepojona uczuciem aria
Je dis que rien ne m`épuovante w wykonaniu Micaeli na pewno zadowoliła nawet najbardziej wymagających widzów. Zresztą Dorota Wójcik moim zdaniem najlepiej ze wszystkich występujących operowała głosem, który raz wibrował w powietrzu, raz je przeszywał niczym błysk. Słuchanie jej sprawiało naprawdę wiele przyjemności. Niestety dużo słabiej wypadły głosy męskie, z których żaden nie wydał się wyjątkowo porywający. Don Josemu zdarzały się udane partie, szczególnie w części drugiej, natomiast Escamillo ze swoją kreacją był zdecydowanie najsłabszy.
W trakcie widowiska wykorzystano rozmaite udogodnienia techniczne, które zostały zainstalowane w nowym budynku opery. Sterowane światła, zapadnie, podnosząca się podłoga – wszystko to umożliwiło stworzenie działa nowoczesnego, które jest atrakcyjne dla dzisiejszego widza. Powstała współczesna inscenizacja, ale z elementami tradycyjnymi, takimi chociażby jak stroje czy partytura i libretto. Dzięki wprowadzonym zmianom mamy do czynienia ze spektaklem oryginalnym, przyswajalnym dla mało przygotowanych słuchaczy, ale i zadowalającym koneserów. Tym, którzy nie zdążyli go zobaczyć podczas trzech dni majowych, polecam nadrobienie zaległości… niestety dopiero w październiku.
Joanna Gauden
(Relacja dotyczy widowiska, które odbyło się 13 maja.)
Słowa kluczowe: carmen, opera wrocławska, Dorota Wójcik, Janusz Ratajczak, Don Jose, Frontczak Paweł,