Recenzje - Teatr

To nie LINCZ tylko LYNCH

2007-02-23 13:13:02 | Wrocław

Po najnowszym spektaklu Agnieszki Olsten w Teatrze Polskim można było sobie wiele obiecywać. Młoda reżyserka nazywana przez krytykę wrażliwą terrorystką, brzytwą czy nawet męską szowinistką, określająca siebie mianem artystki społecznie zaangażowanej i znana już wrocławskiej publiczności ze spektaklu „Nie do pary" (we Wrocławskim Teatrze Współczesnym), wzięła na warsztat trzy jednoaktówki Yukio Mishimy: „Pani Aoi", „Wachlarz" i „Szafa" i spięła je wspólnym tytułem „Lincz".

Za ich pomocą miała opowiedzieć o niezrealizowanych emocjach, które rządzą ludzkim życiem. Inspiracji zaś miała dostarczyć twórczość filmowa samego Davida Lyncha. Zapowiadało się ambitne przedsięwzięcie, które w dodatku szeroko nagłośniono w mediach. Obietnice okazały się jednak nie mieć pokrycia w rzeczywistości. Intrygujące projekcje na stronie internetowej promującej spektakl mogły wzmóc apetyt teatromanów głodnych intensywnych doznań i olśnienia, których ostatnio tak mało we wrocławskim teatrze. Niestety zamiast dzieła sztuki teatralnej zaserwowano efektownie podaną, lecz „niedogotowaną" przekąskę, po której pozostaje czkawka i poczucie niestrawności.

z-LYNCH-owanie"

Początkowo, gdy spektakl dopiero powstawał, zapowiadano, że będzie on utrzymany w poetyce filmów Davida Lyncha. Jednakże podczas konferencji prasowej zapytani o to przeze mnie twórcy stwierdzili, że Lynch inspirował ich jedynie w sensie narracyjnym, że zaczerpnęli od niego personifikowanie emocji i podobną strukturę instalacji, zaprzeczając jednocześnie jakoby wykorzystywali jego estetykę. Tymczasem oglądając nomen omen „Lincz", można odnieś dokładnie przeciwne wrażenie. Zwłaszcza, jeśli twórczość Lyncha zna się dobrze. Gołym okiem widać, co twórcy po prostu skopiowali z „Zagubionej autostrady", „Mulholland Drive" czy „Miasteczka Twin Peak" i tylko przetłumaczyli na teatralne środki wyrazu. Po pierwsze więc - TAJEMNICZOŚĆ. Charakterystyczna dla filmów Lyncha zagadkowość i dziwność świata umiejętne podsycana u widza wysublimowanymi ujęciami, w spektaklu jest jedynie tanim i w dodatku wymuszonym chwytem, za którym nie kryje się nic głębszego; atmosfera niezwykłości zdarzeń jest aplikowana odbiorcy na siłę. Po drugie MILCZENIE i nagłe WYCISZENIA - wiele znaczące i budujące atmosferę odrealnienia u Lyncha, tu, w „Pani Aoi" - zostały zastosowane w sposób nieuzasadniony i przenoszą bardzo trywialne treści. Po trzecie, to co amerykańskiemu reżyserowi wychodzi niezwykle zgrabnie i ze smakiem, czyli łączenie różnych konwencji i estetyk: od poetyki onirycznej po czarny humor, groteskę i hiperbolizację, w wydaniu Olsten zmienia się w kicz, i jest to kicz trudny do zniesienia. Taka jest postać pielęgniarki w „Pani Aoi", oraz zderzenie niesamowitego tańca Tomasza Wygody w „Szafie" (którego charakteryzacja przypomina zresztą jedno z „objawień" Tajemniczego Mężczyzny z „Zagubionej autostrady", podobnie, jak „obłąkańcze" kręcenie głową oraz nagły głęboki wdech symbolizujące przemianę postaci kojarzą się z sekwencjami z filmu) z następującym później tragi-komicznym monologiem przeobrażonego z kobiety w mężczyznę aktora. Postać homoseksualisty - transwestyty wykreowana przez Wygodę to koślawa i żałosna parodia bohaterów z filmów Pedro Almodovara. Cały wcześniejszy minimalizm i precyzja środków aktorskich zostają przez niego zamienione na komiksową nadekspresję i histerię. Elementy zaczerpnięte z Lyncha można by jeszcze długo wymieniać. W „Pani Aoi" jest to na przykład niespodziewany taniec byłej kochanki; w charakterystyczny sposób wyeksponowany telefon; to też motyw rozmowy z osobą będącą w dwóch miejscach jednocześnie oraz układ damsko-męskich relacji, w którym śpiąca blondynka jest istotą niewinną i czystą, natomiast nie mogąca zasnąć brunetka to wcielenie kobiety demonicznej i lubieżnej. W „Szafie" poza wspomnianym Tomaszem Wygodą, także Klient (Ferdynand Matysik) i Lollobrigida (Ewa Kamas) siedzący na różowej kanapie i odbijający się w lustrzanej szafie wyglądają, jak bohaterowie wyjęci z filmów Lyncha. Najgorsze jednak jest to, że wymienione elementy nie są już inspiracjami, ani nawet cytatami ze znanego reżysera. To po prostu kalki, które Olsten stosuje, prawdopodobnie z nieumiejętności przepuszczenia jednoaktówek Mishimy przez własną wrażliwość i estetykę.

Aktorskie zgrzyty

W tej nadmuchanej pozorną niezwykłością i eksponowaną cielesnością rzeczywistości scenicznej niezbyt dobrze radzą sobie aktorzy. Ewa Skibińska odnajduje się zdecydowanie najlepiej w świecie stworzonym przez Olsten. Jednak aktorka zawdzięcza to przede wszystkim samej sobie - swojemu talentowi i warsztatowi. Kreowane przez nią postaci - demonicznej, zranionej byłej kochanki (w „Pani Aoi") oraz nie czekającej na nic malarki, która wykupiła z burdelu szaloną dziewczynę, aby ta przezywała za nią nieszczęśliwą miłość („Wachlarz") są intrygujące i zostały podbudowane psychologicznie. Broni się też balansująca na granicy wybuchu i obojętności wariatka Dagmary Mrowiec. Jednak zupełnie nie do zaakceptowania są dla mnie postaci kreowane przez Tomasza Wygodę - dobrze jest, gdy aktor gra tylko ciałem, bo kiedy zaczyna mówić od razu widać jego braki techniczne. Zupełnie nie przekonuje też Bartosz Porczyk w "Wachlarzu" - wprost nie można się oprzeć wrażeniu, że aktor zagrywa się na śmierć symulując przejęcie obojętnością ukochanej, a jego pojawienie się psuje cały misternie tkany nastrój. W tej scenie, podobnie, jak w kilku innych, dodatkowo brutalnie daje o sobie znać niezdarne zderzenie języka poetyckiego, pełnego prostych, lecz metaforycznych myśli z rażącymi kolokwializmami i brzmiącymi tu wyjątkowo sztucznie wulgaryzmami. Być może to akurat wina tłumaczy, trudno powiedzieć, ale ucho reżyserskie powinno wychwycić tak ewidentne zgrzyty. Większość dialogów zresztą wydaje się miałka i patetyczna. Może więc w takiej sytuacji posłuchać rady jednego z bohaterów „Linczu" i lepiej „nic nie mówić, bo nie trzeba nic mówić".

W poszukiwaniu metafizyki

Przy całej otwartości na młody teatr i eksperymenty sceniczne musiałam niestety skrytykować ten spektakl. Przede wszystkim za plagiatowość względem Lyncha i za niedopracowaną grę aktorską panów. Wiele do życzenia pozostawia też sposób przenoszenia prostych, japońskich historii o pożądaniu, zazdrości, gniewie i przywiązaniu na grunt teatru europejskiego. Trudno jednoznacznie stwierdzić w czym tkwi błąd, ale te proste opowieści stają się w naszym teatrze czymś trywialnym, nieodpowiednio pogłębionym, zbyt ulotnym i banalnym jak haiku. Być może to wina naszej kultury i mentalności. Człowiek Zachodu nie rozumie, co to znaczyć „żyć czekając", jego podejście do świata nie jest tak medytacyjne i duchowe; przeciwnie - człowiek Zachodu przywykł do ciągłego „dziania się", zmian i dzikiego pędu nie ważne dokąd, byle do przodu. W „Linczu" mimo to brak prawdziwej metafizyki i symboliki, których nie upozoruje przecież sama scenografia i muzyka. Po odarciu przedstawienia z wszystkich zapożyczeń nie pozostaje nic wartościowego i oryginalnego.

Teatrowi trzeba cały czas stawiać wysokie wymaganie, po to żeby on stawiał wymagania intelektualne swoim widzom. Żeby nie sprzedawał ładnie ozdobionych i dobrze wypromowanych „wydmuszek", by nie stosował typowo komercyjnych chwytów zaniżając swój poziom do przeciętnych gustów. Teatrowi trzeba cały czas o tym przypominać, bo zdaje się ostatnio chyba zapomniał...

Marzena Gabryk
(marzena.gabryk@dlastudenta.pl)

(fot. Krzysztof Bieliński)



Słowa kluczowe: lincz, recenzja
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
  • wreszcie [0]
    nerine
    2007-03-12 18:00:02
    wreszcie naprawdę konstruktywna krytyka.szczerze, to zgadzam się ze WSZYSTKIMI zarzutami co do spektaklu, jak również z tym,że poprzeczkę w teatrze nalezy podnosić, coś co robione jest "pod publiczkę" zwie się chałturą, a wtedy wykonanwcy nie nazywa się artystą...
  • ja [0]
    marika
    2007-02-24 13:17:38
    bardzo teskt mi sie podobal, naprawde niezly poziom:) ale jedyne z czym moge sie nie zgadzac, to w tym, ze teatr juz nie jest elitarny i komercja tkwi w nim, tkwic bedzie i nie ma co blagac o to, by pasowal tylko wytrawnym gustom. Tak jak kazda dziedzina sztuki jest adresowana do wszystkich -przcietnych i wyrobionych widzow.Pozdrawiam:)
Zobacz także
Kolejność fal
Kolejność fal - recenzja spektaklu Wrocław

Wrocławski Teatr Współczesny zrealizował nagrodzoną sztukę Filipa Zawady.

Misiaczek
Misiaczek - recenzja spektaklu Wrocław

Scena Wrocławskiego Teatru Lalek zamienia się w las, w którym mały miś nie może zasnąć.

Pierwsze razy
Pierwsze razy - recenzja spektaklu studenckiego [AST Wrocław] Wrocław

Oceniamy przedstawienie w reżyserii Jakuba Krofty.

Polecamy
I come to your river: Ophelia Fractured - recenzja spektaklu

Oceniamy tragedię Szekspira w interpretacji Studia Kokyu.

Opera
"Poszukiwacze zaginionych arii" - relacja z koncertu w Operze Wrocławskiej Wrocław

Sprawdź, jak wybrzmiały utwory wielkich kompozytorów, które przez setki lat pozostawały niedostępne dla świata.

Polecamy
Ostatnio dodane
Kolejność fal
Kolejność fal - recenzja spektaklu Wrocław

Wrocławski Teatr Współczesny zrealizował nagrodzoną sztukę Filipa Zawady.

Misiaczek
Misiaczek - recenzja spektaklu Wrocław

Scena Wrocławskiego Teatru Lalek zamienia się w las, w którym mały miś nie może zasnąć.

Popularne
Zmarł Dariusz Siatkowski
Zmarł Dariusz Siatkowski

11 października, w wieku 48 lat, zmarł znany polski aktor, Dariusz Siatkowski. Przyczyna śmierci nie jest znana, jak poinformował Teatr im. Jaracza w Łodzi, gdzie przez ostanie lata pracował aktor, śmierć nastąpiła nagle w jednym z hoteli poza Łodzią.

W przeddzień czegoś większego
W przeddzień czegoś większego

Z Bartoszem Porczykiem - zwycięzcą Przeglądu Piosenki Aktorskiej w 2006 oraz twórcą spektaklu "Smycz", która stała się ważnym wydarzeniem na kulturalnej mapie Wrocławia - o pracy w teatrze i planach na przyszłość rozmawia Marcin Szewczyk.

"Gry" na wielu poziomach
"Gry" na wielu poziomach

W 1988 roku w jednym z izraelskich kibuców 11 mężczyzn zgwałciło 14-letnią dziewczynkę. W późniejszym procesie sądowym jedynie 4 spośród nich zostało uznanych winnymi i skazanych na karę pozbawienia wolności.