Wybitny koncert Herbiego Hancocka za nami
2010-11-29 12:31:31 | WrocławWrocławska Hala Stulecia gościła wczoraj, 29 listopada, jednego z najwybitniejszych światowych jazzmanów. Herbie Hancock przyjechał do Polski przede wszystkim promować swój nowy album „The Imagine Project”. Na koncercie nie zabrakło jednak i hitów artysty z lat 70.
Zobacz zdjęcia z niedzielnego koncertu>>
Herbie Hancock obchodził w tym roku 70te urodziny. Mimo swojego wieku muzyk nadal prowadzi aktywną działalność artystyczną i koncertową, czego przykładami są jego najnowsza płyta „The Imagine Project” i trasa koncertowa ją promująca. Na stronie artysty można przeczytać: „The album stands, on one level, as powerful testaments for the goals of world peace, humanity and tolerance, and respect for our planet, but The Imagine Project shall remain at its core, entertainment content that is creatively and emotionally deeply fulfulling.” co oznacza, że album jest mocnym wyznaniem artystów na rzecz pokoju na świecie i szacunku dla naszej planety, ale także The Imagine Project jest wierny swojemu fundamentalnemu założeniu, jakim jest rozrywka kreatywnie i emocjonalnie głęboko wypełniająca. I tak faktycznie jest, co w pełni stwierdzić mogę po wczorajszym koncercie.
Na tle skromnych dekoracji na scenie z lekkim opóźnieniem jeden po drugim zaczęli pojawiać się muzycy. Jako pierwszy za bębnami zasiadł Trevor Lawrence Jr. i rozpoczął grać solidny, funkowy beat. Tuż za nim pojawił się James Genus, zręcznie wypełniając perkusyjny flow mięsistym, ciepłym groovem na basie. Trzeci w kolejności przybył Lionel Loueke, by dodać sekcji jeszcze więcej polotu swoją gitarą z efektem wah-wah. Przed mistrzem przybył jeszcze Greg Phillinganes, dokładając od siebie przestrzenne akordy na klawiszach. Na to wszystko, zupełnie wyluzowany i emanujący spokojem, wkroczył Herbie Hancock. Zasiadłszy przy centralnie ustawionym na scenie fortepianie muzyk prowadził resztę zespołu w stronę zadziornego fusion początku lat 70.
Od razu zauważyć można było klasę artystów grających na scenie; muzycy doskonale się rozumieli, płynnie wprowadzając słuchaczy w swój świat. Herbie nawet nie musiał kierować składem, a jedynie iść z prądem emocji. Sekcja rytmiczna grała wyszukany, ale nieprzeszkadzający podkład dla improwizacji reszty instrumentalistów. Po tak dynamicznym wstępie Hancock z uśmiechem na twarzy przywitał zgromadzoną w Hali publiczność. Artysta tłumaczył, że niestety nie udało mu się zabrać wszystkich uczestników sesji „The Imagine Project” w trasę, bo nie mieli wystarczająco miejsca w autobusie. Ale na pocieszenie dodał, że dzięki technologii XXI wieku ma potrzebnych członków zespołu na twardym dysku. Następnie pianista zapowiedział wokalistkę Kristinę Train, z którą zespół wykonał Imagine Johna Lennona. Wykonanie utworu nieco odbiegało od wersji studyjnej, przede wszystkim dzięki bardziej swobodnemu śpiewowi wokalistki. Subtelność wstępu na pianinie stanowiła znakomity kontrast dla energetycznego fusion poprzedniego numeru.
Z twardego dysku dostaliśmy także afrykański chór, biorący udział w nagraniu ostatniego albumu Hancocka. Trzeba dodać, że koncert został genialnie przemyślany pod względem kolejności granych kompozycji. Po lirycznym Imagine dostaliśmy bowiem kolejny ekscytujący fusion, który gładko przeszedł w Watermelon Man w wersji z albumu „Headhunters” - hit, którego chyba mało kto się spodziewał. Tutaj swoje popisy solistyczne mieli wszyscy prócz perkusisty członkowie zespołu. Każdy z nich umiejętnie dostosowywał ogromne umiejętności techniczne do klimatu utworu, tworząc impresjonistyczne pejzaże muzyczne pełne pasji i emocji. Hancock dyskretnie dyrygował swoim zespołem, zostawiając jednak poszczególnym muzykom duże pole do popisu.
W dalszej części koncertu utwory z albumu „The Imagine Project” przeplatały się ze sztandarowymi klasykami Hancocka, tworząc niesamowicie zróżnicowany muzycznie występ. Usłyszeliśmy więc Don't Give Up z pięknym wokalem Grega Phillinganesa i oczywiście Kristiną Train w refrenie, a także The Times, They Are A’ Changin skompilowany z A Change Is Gonna Come. Fani klasycznego fusion mogli się zaś cieszyć zapierającą dech w piersiach wersją Cantaloup Island czy wreszcie Chameleona, który zagrany został na bis. Artyści dali ponaddwugodzinny koncert pełen emocji i pasji. 70letni Hancock wydawał się bardzo dobrze bawić całym przedsięwzięciem, prowadząc pełną humoru i ciekawą konferansjerkę. Nie widać było po nim zmęczenia, a wręcz przeciwnie – po zakończonym występie artysta tańczył na scenie, a nawet podpisywał bilety i płyty spragnionym fanom, co na koncercie takiej rangi jest wręcz niespotykane !
Podsumowując, występ był niemalże ideałem muzycznej sztuki scenicznej. Począwszy od dobrego nagłośnienia, przez klasę artystów, wybrane kompozycje i niesamowity kontakt z publicznością, aż do przekazu emocji i energii, która każdego wprowadziłaby w dobry nastrój. Miejmy więc nadzieję, że Herbie nie raz jeszcze pojawi się we Wrocławiu!
Mateusz Biegaj