Nikka Costa – Kravitz W Spódnicy
2006-02-11 00:00:00
Magia, piękno, melancholia – to pierwsze, co przyszło mi na myśl, gdy usłyszałam ją po raz pierwszy. Był czerwcowy poranek, ludzie powoli opuszczali kino po nocnym maratonie… A ja stałam jak wryta. Spokojna, nastrojowa ballada wypełniała prawie pustą salę, doskonale oddając klimat ostatniego filmu – „Blow” – opowieści o człowieku, który pragnął uznania, miłości i rodzinnego ciepła, czego nie było dane mu zaznać. „Push & Pull” wywarło na mnie tak ogromne wrażenie, iż od razu postanowiłam zbadać, kim jest ów tajemnicza Nikka Costa. Okazało się, że to córka wielkiego Dona Costy – producenta muzycznego, który w latach 60. pracował z takimi sławami jak Frank Sinatra (który był także ojcem chrzestnym Nikki), The Osmond Brothers, Lloyd Price, George Hamilton IV. On również odkrył Paula Ankę. Dzięki doświadczeniu i możliwościom ojca Nikka nagrała kilka płyt, będąc jeszcze dzieckiem (w tym dwie zanim ukończyła dziesięć lat). Przełożyło się to na sukces międzynarodowy – szczególnie w zachodniej Europie i Australii, gdzie jej piosenki były na szczytach list przebojów. Mała Nikka śpiewała w różnych zakątkach świata – mając zaledwie 8 lat wystąpiła w Chile przed zespołem The Police. Mimo ogromnych sukcesów w wielu krajach, w rodzimych Stanach Zjednoczonych nikt o niej nie słyszał… do czasu. Wiele lat później nagrała drugą „dorosłą” płytę – „Everybody Got Their Something” (2001), która nie porwała amerykańskiej publiczności, ale zdobyła uznanie krytyków. Kolejną i jak do tej pory ostatnią płytą studyjną Costy jest „Can’tneverdidnothing” (2005) – płyta bardzo dobra (zarówno pod względem artystycznym, jak i technicznym), ciekawa, tętniąca życiem, która jest swoistą mieszanką stylów. Jaki jest zatem przepis na dobrą płytę? Trzeba połączyć rock z soulem, funk z bluesem, do tego dodać szczyptę popu, soulu i eketroniki, a całość doprawić pikantnym głosem Nikki. „Can’tneverdidnothing” zaczyna się bardzo żywiołowo. Pierwsza piosenka jest dynamiczna – i nie chodzi tutaj tylko o muzykę. Nikka po kolei wylicza swoich „byłych” tytułując ich od A do T, ale jak twierdzi – to tylko kwestia czasu, aż spotka „tego właściwego”. „Till I Get To You” to kawałek z pogranicza rocku i funku z świetnie zarysowaną linią basu (dla takiego miłośnika czterech strun jak ja, po prostu perełka). Jest to także najnowszy singiel Costy, którego można posłuchać na oficjalnej stronie artystki – www.nikkacosta.com. Następny utwór to tytułowy „Can’tneverdidnothing” – jest podobny stylistycznie do „Till I Get To You”, jednak ma w sobie więcej nowoczesnego brzmienia. Ze względu na to brzmienie, trochę przywodzi mi na myśl „Deeper Underground” grupy Jamiroquai (ale w rzeczywistości są to dwie zupełnie inne piosenki). „Fooled Ya Baby” zapowiada zmianę klimatu na bardziej spokojny, ale dopiero następna kompozycja – „I Gotta Know” – tworzy bardzo intymną atmosferę – to piękna ballada – subtelne pianino, delikatny głos, wszechobecne uczucia. Na pewno spodoba się miłośnikom Delty Goodrem. Po chwili melancholii powracamy do nieco żywszych dźwięków. „Around The World” i „Swing It Around” to kwintesencja tego albumu – funk we wszystkich odsłonach: melodyjny, jazzujący, rytmiczny, a także ostry i surowy, zaś w „Funkier Than A Mosquita’s Tweeter” zachwyca wielobarwność – na początku słychać afrykańskie bębny (przypominające muzykę plemienną), potem gitary, a w końcówce trąbki. Wszystko to daje iście piorunujący efekt, a Nikka Costa przechodzi samą siebie – śpiewa, szepcze, krzyczy. Jeśli ktoś sceptycznie podchodzi do stwierdzenia „Costa to Kravitz w spódnicy”, jego wątpliwości z pewnością rozwieje kawałek pod tytułem „On & On” – są tutaj ciężkie riffy, gitara prowadząca radzi sobie całkiem nieźle, a Costa śpiewa ciężej i mocniej. Z kolei „Happy In The Morning” to bardzo radosny i słoneczny utwór, przy którym aż chce się tańczyć i klaskać… Niestety, powoli (i nieuchronnie) zbliżamy się do końca – „Hey Love” i „Fetherless Child” to dwie spokojne kompozycje, które zamykają „Can’tneverdidnothing”. „Fetherless Child” jest jak kołysanka – Nikka tuli słuchacza do snu swym sennym eterycznym głosem… „Can’tneverdidnothing” to płyta, która na dobre się nie zaczęła, a już się kończy. Widać i słychać, że w prace nad albumem włożono wiele serca, wysiłku i czasu – nie jest przypadkiem, każdy szczegół jest pieczołowicie dopracowany. Bez wątpienia to jeden z najciekawszych krążków 2005 roku, a sama Nikka Costa to jedna z najlepszych wokalistek współczesnej muzyki rozrywkowej. Artystka posiada ciekawy, barwny, oryginalny i charakterystyczny głos, którym wspaniale operuje. Oby było więcej takich płyt… Oby było więcej takich antidotów na, zalewający nas zewsząd, plastik… Czego sobie i Wam gorąco życzę.
Marta Lipińska
|